ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of February

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of February

Luty wiadomo krótki, i choć ten był dłuższy niż zwykle to i tak bardzo szybko zleciał.

Zimy nie odnotowałem, poza jednodniowym mokrym opadem czegoś śniegopodobnego. Teraz, gdy się już zakończył, bezapelacyjnie wyczekuję na wiosnę.

A co porabiałem jako Charlie w lutym? Bawiłem się na przykład moimi miniaturami czego efekt mogliście zobaczyć tu i na Instagramie. Pamiętacie zdjęcie Perfume Minis Yin&Yang? Zaliczyłem premierę świetnego naturalnego zapachu – szczegóły poniżej. Obchodziłem przez cztery dni (bo pomyliły mi się daty) Międzynarodowy Dzień Kota, a w kinie zaliczyłem świetny obraz Parasite. W pełni rozumiem ten wysyp Oskarów! W Tłusty Czwartek zjadłem tylko jednego pączka, a dzień później zwiedziłem, a nawet popracowałem w warszawskim hotelu Puro przy ul. Widok. Sieć tych hoteli nie przestaje mnie zachwycać swoim designem! Paliłem Papier d’Armenie, który wnosi do wnętrza dyskretny, kontemplacyjny zapach i świetnie pomaga skoncentrować myśli (mam Tradition i Triple z Mood Scent Bar). W lutym uczestniczyłem też w dwóch spotkaniach perfumeryjnych – smakowitym cynamonowym i niezwykłym z twórczością Serge’a Lutensa. Miesiąc pożegnałem witając jednocześnie marzec w moim ukochanym Poznaniu, gdzie zafundowano mi rewelacyjny zabieg na twarz (i nie tylko). Jaki? Czytajcie dalej!


IMG_20200223_145938.jpg

Zapach

 Trzy najczęściej używane przeze mnie w lutym zapachy mają jeden wspólny element – czekoladowe kakao! W premierowym Gentleman Eau de Parfum Boisée od Givenchy widnieje ono oficjalnie na liście nut, w nowym zapachu Yves Rocher – Nouveau Genre – niby go nie ma, ale je je zdecydowanie tam czuję. Ten zapach (jeden z trzech nowych w linii One Collection) oferuje wspaniałe, miękkie, komfortowe i lekko słodkie połączenie paczuli i bobu tonka. Zakochałem się! Polecam testy! Nowy Gentleman Givenchy kakaowe brzmienie łączynatomast z irysową tajemnicą i mocno drzewną bazą. Nie krzyczy, ale gdy wsłucha się w niego uważnie odkrywa wiele ciekawych i eleganckich niuansów. I trzeci zapach lutego – tym razem osnuty wokół róży. Gourmandowej, oudowej i – surprise, surprise – kakaowej. 500 Years z ekskluzywnej kolekcji Orange Extraordinaire marki Etat Libre d’Orange to piękny, gęsty różany sok, który towarzyszył mi gdy za oknem doskwierała szaruga i siąpił lutowy deszcz.

IMG_20200223_145714.jpg

Twarz



W pielęgnacji twarzy w lutym serwowałem sobie poranny odświeżający duet oraz multiwitaminową bombę. Twarz myłem codziennie rano żelem  Molton Brown, African Whitewood Balancing Face Wash o szalenie odświeżającym aromacie – zdaniem mojego nosa – bergamotki. Żel nie wysusza mi skóry, za to dobrze walczy ze świeceniem się w strefie T – no przynajmniej tak do połowy dnia. Wrażenie porannego odświeżenia wzmacniałem używając do tonizacji mgiełki koreańskiej marki Pyunkang Yul. Ich Mist Toner zawiera ponad 90% ekstraktu z korzenia coptis japonica - rośliny bogatej w antyoksydanty, znanej z właściwości przeciwzapalnych i odżywczych. Pod krem szło codziennie serum multiwitaminowe polskiej marki produkującej kosmeceutyki – Pure Story. Face Multi Vitamin Serum to, jak sama nazwa wskazuje,  koncentrat witamin, który zwalcza zmarszczki, utratę jędrności, niejednolity koloryt skóry i utratę blasku. Chroni komórki skóry przed szkodliwym działaniem wolnych rodników. Rozjaśnia i wyrównuje koloryt. Skóra wygląda po nim na bardziej promienną i jednolitą. Odzyskuje młodzieńczy blask, co bardzo mi się przydało pod koniec ostatniego zimowego miesiąca.

IMG_20200223_145752.jpg

Body

A co z ciałem? Bogata kostka do ciała, bogaty krem do rąk i … matowa glinka do włosów, ale za to jak pachnąca! Body Salve marki Jan Barba inspiracje czerpie z kosmetyku do pielęgnacji dłoni używanego niegdyś przez angielskich pasterzy. Jego konsystencja jest twardsza od maści, a aplikujemy go wsmarowywując cierpliwie w wilgotną skórę. Przepełniona cennymi olejami i masłami naturalna pielęgnacja dla ciała w duchu slow! Choć ta tuba jest ogromna (150ml) to dzielnie nosiłem ją cały miesiąc w torbie, a w wolnych chwilach kolorowałem. Mowa o limitowanej edycji znanego klasycznego kremu do rąk L’Occitane en Provence z 20% zawartością masła Karite. Do pokrytej obrazkami tuby dołączane są flamastry, którymi – dla odstresowania – możesz ją pokolorować oczywiście idealnie nawilżonymi i ochronionymi dłońmi. ZEW for Men wypuścił swoje dwa pierwsze produkty do stylizacji włosów (do tej pory słynęli z preparatów do brody) i od razu jednym z nich podbił moje serce. Glinka do włosów z węglem drzewnym ma mocny, ale elastyczny chwyt, zawiera naturalne oleje i kaolin zapewniające pielęgnację włosów i skóry głowy, a wisienką na torcie jest jej genialny zapach drzewa sandałowego z domieszką pomarańczy. Włosy idealnie wyczesane i pachnące!

88033277_629546197834036_2127262143106514944_n.jpg

Flakon

 

Jaki flakon najbardziej cieszył moje oko w lutym? Było ich aż dwa i właśnie w duecie robiły tak ogromne wrażenie przywołując zbliżająca się wiosnę. Mowa o Gucci Guilty Love Edition – dwóch nowych zapachach włoskiego domu celebrujących pierwszą rocznicę #ForeverGuilty. Kształt flakonów dobrze znany, ale w tej kolekcji chodzi o kolory! Wiosenne, pastelowe, stylizowane na epokę lat 50-tych gdzie reklamowa para - Jared Leto i Lana Del Rey – spotykają się w scenerii amerykańskiej pralni samoobsługowej. Flakony wykonane zostały z masywnego szkła i przybrały nowe kolory: seledynowej zieleni i mglistego różu. Szkło flakonów jest w połowie nieprzejrzyste, a w połowie oszronione, z błyszczącym wykończeniem. Wystąpiły już u mnie w walentynkowo-tulipanowej sesji zdjęciowej, a same zapachy – kwiatowo-owocowo-szyprowy dla niej i aromatyczno-fużerowy dla niego – czekają na prawdziwą wiosnę!

84474126_182091773040124_694388571292827648_n.jpg

Event

Jan Barba - marka, z którą niedawno miałem przyjemność przeprowadzać wywiad - przedstawiła na początku lutego w swoim butiku przy ul. Kopernika czwarte perfumy naturalne - Sérail. Po kolońskim Superiore, słonecznym Chypre i kwiatowej Alhambrze tym razem zabrano nas do orientalnego pałacu, a w zasadzie do tej jego części gdzie kobiety dokonują ablucji czyli właśnie "seraju". Twórca perfum Jan Barba nie ma w zwyczaju zdradzać jakich naturalnych olejków i absolutów używa do mieszania swoich zapachów. I tak też jest i tym razem. Lista nut jest nieznana. By je zidentyfikować polegać trzeba wyłącznie na własnym nosie. Pierwsze uderzenie na skórę jest ostre i gorzkawe. Przywodzi na myśl zapach oczyszczającego ziołowo-oliwkowego mydła znanego z rytuałów Hammamu - Savon Noir. Od samego początku kompozycja brzmi bardzo ciepło - miejscami gorąco i duszno - co świetnie przywołuje atmosferę parowej łaźni. Z czasem szorstkość otwarcia łagodnieje, a kompozycja bardzo powoli (pamiętacie, że Jan Barba uwielbia podejście 'slow'?) i leniwie nabiera słodyczy. Clue programu w kompozycji Sérail stanowi - dla mojego nosa - pojawiająca się po jakiejś pół godzinie piękna, głęboka, słodko-gorzka nuta palonych migdałów. Może symbolizuje ona ostatni etap orientalnego rytuału oczyszczania i urody - namaszczanie i masaż? Zapach, jak wszystkie inne od Jan Barba, wykonany jest wyłącznie z naturalnych olejków eterycznych, absolutów i tynktur bez syntetycznych utrwalaczy i wzmacniaczy. Pojemność produkowanego we Francji flakonu to 30ml. Pakowany jest on w biały bawełniany woreczek.

W dniu premiery w witrynie butiku zawisł specjalny kolaż stworzony przez Olę Szatkowską, stanowiący swoisty visual (choć wolałbym to nazwac moodboardem) dla nowej kompozycji.Zachęcam do zapoznania się z zapachem Sérail wielbicieli nieprzesłodzonego Orientu i migdałów.

87701612_801400573689161_534166001726521344_n.jpg

Zabieg

W ostatni weekend lutego pojechałem się dotlenić… do Poznania. Na zaproszenie firmy B&M Professional uczestniczyłem tam w prezentacji trzech marek gabinetowych znajdujących się w jej portfolio. Dwóch francuskich, z wieloletnim dorobkiem na rynku – Guinot i Phytomer oraz jednej młodej, włoskiej – Rhea Cosmetics. I to właśnie zabiegowi tej ostatniej marki miałem przyjemność się poddać. Rhea Cosmetics to młody koncept, u którego podstaw leży nowoczesny design, pielęgnacja unisex szyta na miarę i urodowy layering. W przypadku zabiegów gabinetowych marka mówi o tzw. profazach czyli podstawowych etapach zabiegu, które można dowolnie mieszać i łączyć. Jest ich 20. Profazy dopełnione mogą być przez kolejnych 85 profesjonalnych produktów do twarzy i ciała co daje w sumie 3 miliony możliwych połączeń i szansę na niepowtarzalny zabieg w trakcie każdej wizyty w gabinecie urody.

Ja miałem przyjemność przetestować zabieg dotleniająco-ujędrniający. Wykorzystano w nim dotleniającą profazę Oxy o silnym działaniu regenerującym, rozświetlającym i liftingującym. Ten etap miał formę żelowej maski, która po nałożeniu na skórę zaczęła bąbelkować wyłapując tlen z powietrza i, pod wpływem masażu wykonywanego przez kosmetolog, wtłaczając go w skórę. Niesamowicie 'smyrające' doświadczenie! Następnie zabieg wzbogacono profazą Fitoplant czyli maską zawierającą algę spirulina i miętę pieprzową o działaniu napinającym, modelującym i łagodzącym. Wspaniałe odświeżenie! Bardzo chętnie powtórzyłbym ją w środku lata. Między dwoma profazami zastosowano dodatkowe preparaty, tzw. prokompleksy, dobrane indywidualnie do potrzeb mojej skóry: nawilżający, rozświetlający i matujący (strefa T). Zabieg twarzy rozpoczął się od masażu (całych!) pleców co jest stałą procedurą w marce Rhea Cosmetics i ma na celu wprowadzenie klienta w stan głębokiego relaksu. I mnie ta filozofia totalnie odpowiada - moja twarz zaczyna się na plecach! A po zabiegu, a w szczególności na drugi dzień, wyglądała fenomenalnie.

IMG_20200223_150049.jpg

Ulubieńcy Be

Be dostała na Walentynki flakon zapachu YSL Libre i z nieskrywana przyjemnością odnotowałem, że regularnie go używała przez całą drugą połowę lutego. Zapytana o to co w nim najbardziej lubi odpowiedziała, że „przywołuje letnie, wesołe chwile, bez popadania w nadmierną świeżość”. Wyznała też, że jest to chyba jedyny zapach z lawendą jaki polubiła. No cóż, oboje nie pałamy miłością do tego składnika, ale przyznam, że w Libre chłodzące właściwości lawendy również mnie przekonują. Odkryciem w zakresie włosów był natomiast spray dodający objętości marki John Frieda, Luxurious Volume Root Booster, który podnosi włosy u nasady lekko utrwalając fryzurę. Efekt utrzymuje się cały dzień czyli nie doświadczamy zawodu oklapnięcia po kontakcie włosów z wilgocią lub ciepłem. Przyznam się bez bicia, że podbieram Be ten preparat (no raz mogę ja!) i rzeczywiście robi on cuda, a dodam od siebie jeszcze – nie obciąża włosów. Podczas gdy ja – wbrew stereotypom - mógłbym mieć osobny krem do każdej części twarzy, Be woli jeden do wszystkiego i na każdą okazję. Jej ulubieńcem do pielęgnacji twarzy był w lutym, stworzony w 95% z naturalnych składników, krem odżywczo-nawilżający na dzień i na noc polskiej marki Delia Cosmetics. Dlaczego? Ponieważ świetnie się wchłania, idealnie nadaje się pod makijaż, daje uczucie pełnego nawilżenia, ma eco opakowanie, ładnie pachnie i jest polski. Nie zaprzeczam, nie potwierdzam, nie stosowałem – wierzę na słowo oraz na oko, bo Be z każdym dniem rozkwita!

*RECENZJA* - Giorgio Armani, Sì Passione Intense

*RECENZJA* - Giorgio Armani, Sì Passione Intense

*RECENZJA* - Etat Libre d'Orange: Orange Extraordinaire

*RECENZJA* - Etat Libre d'Orange: Orange Extraordinaire