ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

*RECENZJA* - Gritti, Delirium

*RECENZJA* - Gritti, Delirium

Lubimy piosenki, które już znamy.

Ta prawda doskonale przekłada się też, moim zdaniem, na perfumy. Chyba każdy ma swoje zapachowe evergreeny. Ulubione zestawienia nut, które nigdy nie zawodzą i do których zawsze bezpiecznie się wraca. To nic, że powiewa wtórnością, że w kolekcji ląduje kolejny zapach z podobną różą czy niemal identycznie podaną skórą. ‘Niemal’ ma tu duże znaczenie, bo wprawny nos po czasie wyłuska subtelne różnice pozwalając się cieszyć znajomym klimatem, ale z odrobinę nowym twistem.

Skórę i różę wymieniłem tu zresztą nie bez kozery. Oba olfaktoryczne obszary należą zdecydowanie do moich ulubionych i mam niezliczone wariacje na ich temat. Podobnie jest z cytrusami, zielenią, irysem, solą czy… czarnym pieprzem. No właśnie pieprzem! I tu zbliżamy się do przedstawienia bohatera dzisiejszej recenzji. Jest nim kompozycja Gritti - Delirium – należąca do czarnej kolekcji tej stworzonej przez Lucę Gritti w 2010 weneckiej niszowej marki. Gritti to opowieść rodzinna opiewająca chwałę Wenecji jako potęgi handlowej i jej kontaktów z Imperium Ottomańskim, na którego dworze ambasadorem w XVI wieku był przodek rodziny Alvise Gritti. Klasycznie proste flakony Gritti w czterech kolekcjach tematycznych, ale i kolorystycznych (White, Black, Privé oraz I Turchesi) wyróżniają się umieszczeniem nazwy zapachu i logo marki nie na przedniej, a bocznej ściance, co pozwala w zupełnie nowy sposób doświadczać i postrzegać te perfumy.

Przewąchałem całą ofertę marki dostępną w Polsce. Najwięcej przyjemności sprawiły mi pachnidła z kolekcji czarnej i turkusowej. Ta ostatnia, oprócz absolutnie pięknej prezentacji, oferuje bardzo dobry poziom cytrusowego orzeźwienia. W linii czarnej – jak zresztą można by się spodziewać – czekają na nas zapachy głębsze, cięższe, mocniejsze i choć oficjalnie unisexowe, moim zdaniem skręcające wyraźnie w męską stronę. Po długim wąchaniu i selekcji na polu walki zostało czterech czarnych zawodników – Saraj, Antalya, Magnifica Lux i Delirium, ale to ten ostatni najbardziej chwycił mnie za serce i koniec końców wylądował w mojej kolekcji. Niczym nowym mnie nie zaskoczył. Po prostu pięknie zagrał mój ulubiony temat.

Delirium jest dla mnie pachnidłem, które z jednej strony relaksuje swoją naturalnością, z drugiej zaś odziewa w wyrafinowanie za sprawą swojej głębi. Klasyfikowane jako zapach ambrowo-przyprawowy, w moim odczuciu wypada bardziej jako kompozycja przyprawowo-drzewna. Zbudowane jest na trzech wypadkowych, które pięknie ze sobą spleciono – aspekcie przyprawowym reprezentowanym przez pieprz, drzewnym oddanym wetywerią i kadzidlaną bazą. Plus jeden mały smaczek w postaci kropli żywicy elemi.

Otwarcie niepodzielnie należy do pieprzu i to tego, za którym najbardziej przepadam, czyli czarnego. Jest agresywne, dynamiczne i kręci w nosie jak należy. Nawet mi – prawdziwemu pieprzolubowi - zdarzyło się kichnąć przy rozpylaniu Delirium na skórę. Pieprzne preludium ma w sobie ziołowość (jest tu tez piołun), pikantność i chłodną drzewność, choć przecież jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że ziarenka pieprzu potrafią też rozgrzewać. Ale na to przyjdzie jeszcze czas. Tymczasem po kilku minutach pieprzny obłok zdaje się uspokajać i dopuszczać do głosu drzewne serce kompozycji. Tu czuję głównie wetywerię – trochę zieloną, trochę wilgotną, zdecydowanie soczyście drzewną. Doskonale akompaniuje jej wspomniana żywica elemi – świeża, ostra, wytrawna, z wyraźnym iglastym i ‘rosołowym’ brzmieniem. Ten ostatni aromat bardzo polubiłem w pachnidłach Lutensa, a także w kolońskiej wodzie Chanel Allure Homme Sport gdzie elemi właśnie dodaje świetnego lubczykowego twista tej soczyście cytrusowej kompozycji. A co dzieje się dalej w Delirium? Zapach ociepla się, ogrzewa, staje bardziej miękki, ale wcale nie bardziej słodki, na co mogła by wskazywać umieszczona w bazie żywica opoponaks. Jednak nie – Delirium pozostaje na mojej skórze do końca zapachem wytrawnym, drzewnym i pikantnym. W jego drydownie wyczuwam zaś lekką kadzidlaną nutę, znów taką jak lubię –  transparanetnego, mineralnego, niezapalonego kadzidła. I aż szkoda, że ten kadzidlany rozdział nie trwa dłużej tylko ni stąd ni zowąd  nagle się urywa.

W Delirium jest wszystko co kocham – pieprz z jego dynamiką i drzewnością, wetyweria w swojej zielonej, cyprysowej wręcz odsłonie, żywiczne igliwie, ‘rosołowe’ elemi i chłodne kadzidło. I ani grama zbędnej słodyczy. To zapach, który będę mógł nosić o każdej porze roku – nie sądzę by mógł mnie zmęczyć nawet w upale, wręcz przeciwnie – jestem ciekaw jak się wtedy rozwinie. Wcale nie jestem też przekonany czy to zapach tylko na wieczór. Wyobrażam sobie, że mógłbym go założyć zarówno do eleganckiej czarnej marynarki na specjalną okazję jak i do swetra podczas jesiennego spaceru po parku. Delirium brzmi dla mnie bardzo uniwersalnie i – muszę to zaznaczyć – zdecydowanie męsko. Nieszczególnie często zależy mi na tym by pachnieć ‘męsko’, ale ten rodzaj ‘męskości’ w perfumach naprawdę lubię. Czego dowodzić może wcale niekrótka lista pokrewnych kompozycji w mojej kolekcji – Vetiver 46 Le Labo z jeszcze bardziej podkręconą nutą igieł, Encre Noire Lalique ze swoją mroczną wetywerią, Black Comme des Garçons z ‘rosołowym’ niuansem, ale także dużo większą dawką lukrecjowej słodyczy, pieprzne Blackpepper tej samej marki czy wybitnie drzewny Green Cedar od Abel.

Luca Gritti - założyciel marki

Chyba nigdy nie znudzą mnie te klimaty. Przynajmniej póki co na to się nie zapowiada. Z radością witam Delirium w mojej drzewno-pieprznej rodzinie i z ciekawością wyczekuje co nowego do niej wniesie. Czas i wnikliwe wąchanie skóry pokażą.

I na koniec jeszcze słowo à propos samej nazwy. Brzmi groźnie, a marka Gritti dodaje jeszcze w opisie reklamowym, że „Delirium to granica przerażenia, napięcie, próba opanowania lęku. Ciśnienie dudniące w głowie, bicie serca widoczne przez ubranie, milion myśli, dreszcze, poszukiwanie wyjścia by uniknąć przeznaczenia.” No cóż, ja odbieram ten zapach zgoła inaczej. Jak wspomniałem na początku recenzji zachwyca mnie on swoją naturalną nutą oprószonego pieprzem lasu, a zarazem głębokim wysublimowaniem, które sprawia, że nie pachniemy po prostu mieszanką olejków, a prawdziwymi perfumami. Do stanu delirium prędzej doprowadzają mnie… ale to już temat na zupełnie osobną opowieść.



Zapach: Gritti, Delirium

Premiera: brak danych

Nos: Luca Gritti

Rodzina: drzewno-przyprawowa

Nuty: czarny pieprz, dzięgiel, różowy pieprz, elemi, wetyweria, nuty drzewne, kadzidło, opoponax

Trwałość i projekcja: średnie - mocna projekcja przed dwie pierwsze godziny. Utrzymuje się na mojej skórze około 5-6 godzin

Dostępność: woda perfumowana 100ml w Mon Credo

*RECENZJA* - Dior, Sauvage Elixir

*RECENZJA* - Dior, Sauvage Elixir

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of November

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of November