ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

*PAMIĘTNIK CHARLIEGO* - Cacharel, LouLou

*PAMIĘTNIK CHARLIEGO* - Cacharel, LouLou

Każda epoka ma swój złoty wiek. Również perfumeryjna. Pamiętacie Gila Pendera z filmu Allena „O północy w Paryżu”? Tego słabo rokującego amerykańskiego pisarza i zupełnie niespełnionego narzeczonego, który nagle znajduje się nie tylko w Paryżu, ale i w Paryżu swoich marzeń, czyli w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Trafia do swojej Arkadii, a tam obok Hemingwaya, Fitzgeraldów i Dalego, spotyka muzę artystów – Adrianę – która też tęskni do swojego złotego wieku, którym była Belle Époque. Zawsze jest jakieś „kiedyś”, które jest lepsze od teraz. Zwykle jest lepsze, bo je idealizujemy.

„Kiedyś to były perfumy!” Ile razy słyszeliście lub czytaliście taką eksklamację? Ba, ile razy sami ją wypowiadaliście? Wśród fanów perfum, prawdziwych perfumoholików, tęsknota za Arkadią jest wszechogarniająca. Ogarnia i mnie. Wzdycham do wycofanych zapachów, pieszczę ostatnie krople na dnach flakonów z ubiegłego wieku, poszukuję obsesyjnie „złotych strzałów” w bezkresach internetu. Efektem tych westchnień, rozczuleń, zgryzot i rozterek ma być poniższy cykl, który zatytułowałem Pamiętnik Charliego. Chcę w nim ocalić od zapomnienia, ożywić – dla Was i dla siebie – zapachy, które nie są już produkowane i które są trudne lub prawie niemożliwe do zdobycia. Za niektóre z nich trzeba bardzo słono zapłacić, inne kosztują grosze, ale popadły, dziwnym trafem, w otchłań zapomnienia.




Dziś na tapet biorę zapach, który nie jest co prawda wycofany, ale w pewnym sensie zapomniany, może przez to, że postrzegany jako niedzisiejszy. Jest to też – o ile dobrze liczę – trzeci zapach marki Cacharel jaki pojawia się w Pamiętniku Charliego. Z najlepszego jej okresu. Powąchajmy kultowy zapach późnych lat 80 – LouLou.

Na początek muszę odnotować, że kompozycja znalazła również uznanie wśród wybitnych krytyków –  LouLou z 1987 roku zajęło poczesne miejsce wśród 52 ikon francuskiego perfumiarstwa zebranych przez brytyjskiego historyka Michaela Edwardsa w jego albumie Perfume Legends II.

„W Cacharel tworzymy marzenia. To sekret naszego sukcesu” – tak brzmiało credo marki w czasach gdy za jej sterami zasiadała Annette Louit. I rzeczywiście najpierw Anaïs Anaïs, potem Loulou i Eden, a nawet Noa to były zapachowe marzenia. Niebanalne, niesztampowe, a jednak chwytające za serca miliony kobiet (i chyba nie tylko je). Loulou była odpowiedzią Cacharel na wiodący trend dekady lat 80 pt. odurzający hedonizm. Opium, Poison, Cinnabar, Ysatis to wszystko starsze siostry omawianej dziś kompozycji, która tylko z pozoru (flakon i zdjęcia reklamowe) brzmi niewinnie.

Wszystko zaczęło się od nazwy. „Dla nas, perfumy zaczynają się od pomysłu, który dostaje imię, a to wskazuje nam drogę dla samego zapachu i flakonu, w którym go zaoferujemy” – mówiła Annette Louit, „Nazwa jest kluczowa, bo to ona – czasem jednym słowem – artykułuje pierwotny koncept.” Konceptem jaki miały realizować nowe perfumy Cacharel było kontrastowe zestawienie delikatności i uwodzicielstwa. Według twórców wcale nie musiały się one wykluczać. Delikatność była już wpisana w DNA marki dzięki Anaïs Anaïs, teraz należało jej dodać pazura. Samą nazwę dla perfum zaczerpnięto z klasycznego filmu niemego z 1928 roku w reżyserii Georga Wilhelma Pabsta „Puszka Pandory”. Jego główna bohaterka miała na imię Lulu…

Emanująca niewinnością, a jednocześnie zmysłowo prowokacyjna bohaterka, w którą wcieliła się Louise Brooks stała się uosobieniem nowej zapachowej kreacji Cacharel, a jej współczesną wersją została krótko ścięta brunetka z niezapomnianej, marzycielskiej i skąpanej w błękitach reklamie zapachu. Zapachu, który łącząc mocne tematy kwiatowe i orientalne miał dodawać kobiecie Cacharel charakteru, definiować ją w bardziej kobiecy i świadomy sposób. LouLou miała być dziewczyną Anaïs Anaïs, która dojrzała do pełni swojej kobiecej siły nie tracąc przy tym nic ze swojej młodzieńczości. Brief nowego zapachu przedstawiono perfumiarzowi Jeanowi Guichardowi, a ten od razu wiedział, że w formule musi znaleźć się bogactwo wanilii. Nadał jej charakter gęsty i pudrowy tak by mocno przylegała do skóry i pieszcząc ją pozostawała na niej jak najdłużej. Waniliowej nucie, która z jednej strony kojarzy się z sensualnością, a z drugiej z uciechami dzieciństwa, perfumiarz postanowił przeciwstawić akord kwiatu tiare z Tahiti. Ten egzotyczny aromat przywołujący na myśl białokwiatową kremowość ożywia całą kompozycję, dodaje jej świeżości i elementu odległego, nieznanego świata egzotycznych plaż i bujnych, dusznych tropikalnych lasów.

W otwarciu rzeczywiście czuć gęstą i zieloną świeżość. Budują ją bergamotka, akord zielonych liści, śliwka, mandarynka i wyjątkowo pięknie wyczuwalna nuta gęstego syropu porzeczkowego czyli nuta cassis. Przeplatają się tu wybornie elementy dojrzale owocowe z bujnie zielonymi. Serce jest niepodzielnie kwiatowe, duszne, egzotyczne ale o dziwo nie za słodkie. Tu rządzą białokwiatowe klimaty – oryginalnie tiare, w późniejszych wersjach, jak słusznie się chyba przypuszcza, tuberoza. Wyczuwam też grę ylang  ylang, które z czasem nabiera coraz słodszego i coraz bardziej pudrowego charakteru. I nic dziwnego mamy tu też składnik typowo kojarzony z tym klimatem, a mianowicie heliotrop. To on, w połączeniu ze złożoną w bazie fasolą tonka, wnoszą do kompozycji piękne brzmienie nuty migdałowej. Czujecie już nosem wyobraźni to bogactwo? Na szczęście absolutnie nie mamy tu do czynienia z olfaktoryczną kakofonią. Akordy się pięknie przenikają, a bohaterowie drugiego planu dyskretnie acz mistrzowsko uwypuklają główny zmysłowy temat tych perfum. Baza LouLou jest nieskończenie miękka, pudrowa i waniliowa. A przy tym wcale nie mdląca. Przynajmniej dla mnie. Nadal docierają tu migdałowe wibracje, a całość wymuskana jest intymnym piżmem i sandałowcem. Niektórzy wyczuwają tu też kadzidło – ja nie. Są za to całe złoża wanilii, słodkiej, ale nie deserowej. Cała słodycz LouLou zresztą  jest cudownie przed-gourmandowa (popularność tej rodziny zapachów wybuchła jak wiadomo w latach 90 wraz z narodzinami Angela)

O tym zapachu mówi się, że albo się go kocha, albo nienawidzi. I rzeczywiście słyszałem już z wielu ust, że to ‘migrena w butelce’. Mnie ciągle coś do niego jednak ciągnie. Fascynuje mnie jego bogactwo, zmysłowość, pluszowa miękkość, pudrowy klimat luksusowej kosmetyczki. To doprawdy ciekawe, bo nie jestem ani wielkim fanem wanilii, ani słodkości, ani pudru w perfumach. Kocham za to białe kwiaty i to chyba ich orientalne, hedonistyczne ujęcie bardzo mnie od lat w tym zapachu nęci.

Jestem też zafascynowany flakonem LouLou, który ma dla mnie coś z zabawki, coś z chińskiego puzderka, coś z kubistycznej rzeźby i coś z damskiego specyfiku do makijażu. Autorką jego projektu była Annegret Beier, ta sama, która 9 lat wcześniej wyczarowała biały, porcelanowy flakonik dla Anaïs Anaïs. Flakon LouLou również nie jest przeźroczysty co symbolizować ma skrytą w środku tajemnicę. Tym jednak razem, pamiętając nawiązania do filmowej Puszki Pandory, otwieramy go naprawdę na własną odpowiedzialność. Pierwotna wersja miała kształt lampy Alladyna z ociosanym na kształt diamentu błękitnym flakonem i długim, szpiczastym czerwonym korkiem. Odważne połączenie tych dwóch kolorów nie było przypadkiem. Kreatorka zaczerpnęła je z obrazu Matisse’a „Odaliska w czerwonych szarawarach”. Błękit miał symbolizować tu czystość, kolor nieba i kolor ucieczki, krwista czerwień zaś ogień pasji i namiętności.

LouLou według mnie wcale nie trąci aż tak retro-klimatem. Wersja, którą posiadam jest przepięknym florientalem, który ma szlachetne nuty, jest pięknie zblendowany i bardzo ciekawie ewoluuje na skórze. A do tego ma podziwu godne parametry. Bloter leżący na stole po testach wypełniał pół pokoju swym aromatem przez dwa dni. Cieszę się, że otworzyłem po latach ponownie tę błękitną ‘puszkę Pandory’. Nie znalazłem w niej nic strasznego, wręcz przeciwnie – mnóstwo wyrafinowanego, seksownego (ale nie wampowego) piękna, które chętnie wąchałbym na kobiecej skórze.

 

Zapach: Cacharel, Loulou

Premiera: 1987

Nos: Jean Guichard

Rodzina: orientalno-kwiatowa

Nuty: śliwka, bergamotka, cynamon, fiołek, zielone liście, anyż, lilia, , jaśmin, mimoza, cassis, ylang ylang, heliotrop, irys, kwiat pomarańczy, kwiat tiare, kadzidło, wanilia, beznoina, sandałowiec, pizmo

Trwałość i projekcja: doskonałe

Dostępność: woda perfumowana o poj. 30ml i 50ml

 

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of April

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of April

*NOWA LINIA* - Matin Lutens

*NOWA LINIA* - Matin Lutens