ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of April

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of April

Kwiecień był przysłowiowy! Przeplatał jak się dało. Jednego tygodnia biegałem w espadrylach i krótkich spodenkach, do drugiej tury wyborów szedłem w sztybletach i wełnianej kurtce. Był więc to miesiąc wyborów garderobianych i nie tylko. Niestety efekty nocnych kwietniowych przymrozków są widoczne w ogrodzie do dziś…

Ale zaczęło się od przepięknie jak zwykle obklejających drzewa magnolii. Ten widok nigdy nie przestanie mnie zachwycać. Japończycy mają swoje Cherry Tree Blossoms, a my mamy kwitnące magnolie! Potem, z miesięcznym wyprzedzeniem, wybuchły bzy. Wypełniły swoim zapachem całą okolicę, zwłaszcza wieczorem. Chętnie znosiłem je także do swojej sypialni by nacieszyć się tym wyjątkowym, ale jakże szybko przemijającym aromatem. A pod koniec miesiąca były już konwalie! Tak, wszystko przed czasem, zastanawiam się aż czy w sierpniu przypadkiem nie zaczną opadać liście. Pierwszy raz w życiu świętowałem 1 maja bukiecikiem konwalii (wiedzieliście, że mówi się o nich ‘schody do nieba’?) z własnego ogrodu!

Jeden z pierwszych tygodni miesiąca spędziłem w Inowrocławiu na 6 dniowych wczasach detox. Namawiano mnie na to od lat, ale zawsze było jakos nie po drodze. W końcu się udało i absolutnie nie żałuję. Wręcz przeciwnie – chciałbym taki oczyszczający tydzień wprowadzić do swojej rutyny przynajmniej raz w roku. Poniżej dowiecie się o nim więcej.

A na miejscu w Częstochowie znalazłem sobie barbera. To mega ważne znalezisko! Przywiązuję się. Ten wzbudził moje zaufanie i dwukrotnie wypuścił mnie z fotela z bardzo satysfakcjonującym efektem. Dodatkowy plus: mieści się 10 minut spacerkiem od mojego domu. Zawód Barbierz się nazywa. Polecam jeśli jesteście stąd. W czwartki – tak jakoś wyszło – zawsze wypuszczałem się na dobrą kawę do Strzykawy i tak już chyba zostanie. Lubię takie rytuały. Lubię tamtejszą kawę i muzykę z winyli. A gdy Strzykawa zamknięta (tak jak dziś, 2 maja) robię kawę sam w domu, ale nie z byle jakich ziaren. W kwietniu odwiedziłem Folwark Kamyk, bardzo przyjemne miejsce za miastem, gdzie można dobrze zjeść (mam tu też na myśli genialne lody właścicieli całego przybytku, czyli Consonni) i wypić dobrą kawę, która jest wypalana na miejscu. Ta lokalna marka to Grange Coffee i właśnie na jej bazie piję sobie kawkę sporządzając dla Was poniższe zestawienie.

A skoro o kawie mowa, to wpadłem też raz w kwietniu na cuppa coffee do Warszawy. Był do tego nie lada powód. Butik Diptyque pewnej soboty uruchomił w swojej okolicy paryską kawiarenkę. No nie mogło mnie tam zabraknąć sami przyznacie. Cała akcja związana była z premierą limitowanej kolekcji świec stworzonej przez markę we współpracy z najstarszą paryską kawiarnią Café Verlet. Kawę wypiłem, świece przewąchałem, w postarzanym lustrze w butiku Diptyque się przejrzałem i wróciłem do domu… z dwoma świecami. Teraz klimat paryskiej kawiarenki mam na zawołanie.

A co nowego testowałem? Raczej na spokojnie tym razem. I parami jeśli chodzi o perfumy. Po pierwsze złociste flakony od Jean Paul Gaultiera z linii Scandal. Tym razem z dopiskiem Absolu. Damska wersja bardziej mi się podoba od męskiej. Poczujecie tu sporo kokosowej tuberozy. Dzień Ziemi celebrowałem wraz z marką Urban Scents ich nowym zapachem Vegan Musk. Jeśli lubicie czystość piżma zielonego, figowego wręcz, koniecznie zapoznajcie się z tą premierą. Kolejną parką był duet od Oriflame Nordic Waters Infinite Blue for Her i for Him. Uważam, że to naprawdę świetnie zrobione kompozycje w kategorii morskiej. Męski – słono-aromatyczny – bardzo przypomina mi ukochaną Aqva od Bvlgari, damski zaś – łagodniejszy, wodny – przywołuje na myśl klimat zapachów z linii L’Eau Kenzo. Pod koniec miesiąca sypnęło za to złotem. Moim ulubionym złotem w perfumach czyli tym od Atelier des Ors. Otrzymałem od marki przepiękną przesyłkę z dwoma zapachami otwierającymi ich nową kolekcję Memory Lane. O jednym przeczytacie trochę więcej poniżej, a pełna recenzja obu już się pisze na bloga.

Na pięlęgnacyjnym froncie zawitały do mnie dwa sera od Basiclab, a w zasadzie jedno – nawilżająco-ujędrniające – w dwóch różnych koncentracjach. W ich skład wchodzi kwas hialuronowy, kompleks aminokwasów i kompleks peptydów biomimetycznych. Te żelowe specyfiki idealnie będą się sprawdzać latem. Poznacie je po niebieskim kolorze opakowania. Jedno z nich już stosuję. Fioletowe detale ma z kolei nowa kolekcja SesdermaRetisil – którą również testuję od jakiegoś czasu. Jest to pielęgnacja określana przez markę jako pro-age, a w jej składzie znajdziemy innowacyjny składnik -  retinian hydroksypinakolonu (HPR) – będący nowoczesną pochodną retinolu. Połączono go tu z organicznym krzemem, a 4 produkty wchodzące w skład linii (serum, krem, krem pod oczy i na usta oraz olejek) mają redukować zmarszczki, poprawiać elastyczność i ujędrnienie skóry oraz wyrównywać koloryt naskórka. W ramach konkursu LCA testuję tonik-emulsję przeciwstarzeniową marki Matis – Cell-Essence. W kwietniu dołączyło do niego serum z tej samej linii – Cell-Expert – które teraz pojawiło się w nowej ulepszonej formule. Zawiera ono MatiStem CC Complex wzbogacony ekstraktem z komórek macierzystych białej róży. Poprawia kondycję każdego rodzaju cery. W kwietniu nie brakowało już bardzo słonecznych dni, wziąłem więc pod lupę parę słonecznych nowości. Na przykład dwustronny sztyft od eksperta w dziedzinie ochrony przeciwsłonecznej marki Lancaster. Nowość ta pochodzi z linii Sun Perfect, która oferuje szeroki zakres ochrony SPF połączony z działaniem przeciwstarzeniowym. Wygodny sztyft z jednej strony jest bezbarwny, z drugiej ma formułę koloryzującą, która oferuje zmatowione wykończenie typu blur. Z obu stron SPF 50 i dużo lekkości. Chyba nie będę go wyjmował z kieszeni tego lata!

Wspomniałem o rytuale czwartkowych kaw w Strzykawie. W domu postanowiłem natomiast raz w tygodniu fundować sobie seans w saunie fińskiej. Robię trzy sesje po 15 minut z przerwami na relaks i chłodzący prysznic. W saunie wykonuje pełen masaż ciała ostrą szczotką, a po niej nakładam zwykle jakąś maskę, która genialnie wchłania się przy rozszerzonych pod wpływem ciepła porach. Zauważyłem, że te wizyty w saunie bardzo korzystnie wpływają na skórę na całym ciele. Są też okazją do stworzenia sobie wieczoru w stylu #HomeSPA – zwykle po saunie (gdy na twarzy leży maska) wykonuję masaż ciała na bazie olejku ujędrniającego. Jak wiecie z poprzednich miesięcy moim faworytem jest tu Body Map polskiej marki Slaap, który genialnie współpracuje z ich autorską, bukową płytką gua sha. W końcu, po latach, wyremontowałem swój rower! Do mojego #walkingthewalk dołączył więc #ridingtheride. Niesamowita frajda eksplorować zarówno nowe terytoria jak i miejsca znane sprzed lat. Sentymentalne podróże na dwóch kółkach, które spalają kalorie, opalają facjatę i umięśniają łydki.

Kocham GaliLu, a efektem tej miłości jest fakt, że często ulegam im namowom. A do czego namawiają? Do sprawiania sobie małych przyjemnostek. No to sobie w kwietniu sprawiłem. Poczwórną! O trzech nabytkach z tej przyjemnościowej paczki przeczytacie poniżej. Czwartym był kolejny zeszyt tematyczny wydawnictwa NEZ + LMR the naturals notebook tym razem o różowym pieprzu.

W kwietniu wykładałem też zapachy zielone. Po bardzo udanym spotkaniu o róży, zgromadziłem wokół mojego stołu osoby, które chciały posłuchać o zielonych nutach w perfumach i wspólnie powąchać parę przykładów takowych kompozycji z mojej kompozycji. W końcu wiosna sprzyja takim klimatom! Mam nadzieję, że cykl #CharlieWykłada na dobre się zadomowi. Datę i temat majowego spotkania mam już ustalone.

To co, gotowi na moich Ulubieńców Kwietnia? Jedziemy z tym dobrem!










ZAPACH

Piżmo zawsze było dla mnie trudnym do uchwycenia, zdefiniowania składnikiem. Dawniej zwierzęce, obecnie czyste, białe, praniowe. Dwie zupełnie różne rzeczy. W nowej wodzie perfumowanej stworzonej przez Marie Le Febvre poczułem piżmo roślinne pozyskane z ziaren Hibiscus abelmoschus  czyli piżmianu właściwego. Marka opisuje Vegan Musk słowami ‘niewidzialny tatuaż’ i rzeczywiście jego drydown to piękny, subtelny, komfortowy i sensualny woal. Ale wcześniej jest zielono, energetycznie, świeżo, szorstko, a nawet lekko warzywnie. Bardzo wiosennie! Pięknie brzmi tu dzięgiel ze swoimi zielono-anyżkowatymi tonami. Ja tu czuję też zieloną figę choć oficjalnie w spisie nut jej nie ma. Vegan Musk będę nosił dla siebie. To idealny towarzysz niezobowiązującego dnia. Inna nowością, która zachwyciła mnie w kwietniu była kompozycja Blue Madeleine wchodząca w skład nowej kolekcji Atelier des Ors Memory Lane. Przybyła do mnie wraz z różaną Villa Primerose, ale pomimo mojej miłości do róży, to właśnie Niebieska Magdalenka podbiła moje serce swoją oryginalnością. Nawiązania do Prousta są oczywiste. We mnie jednak ten zapach nie obudził żadnych konkretnych wspomnień. Utwierdził mnie za to w przekonaniu, że kocham nutę czarnej herbaty w perfumach. A to właśnie o popołudnie przy filiżance herbaty tu chodzi. Marie Salamagne pięknie oddała tu różne odcienie herbacianości – świeże, przyprawowe, soczyste, smoliste – dodając do nich bardzo, ale to bardzo dyskretną gourmandowość. Słodki-niesłodki ideał dla takich gourmandowych sceptyków jak ja. Obok powyższych dwóch nowości, parę razy w kwietniu sięgałem po zapach, który ma już na karku 34 lata! Mowa o Eternity for Men, o którym przypomniała mi wspaniała publikacja American Legends autorstwa Michaela Edwardsa (zaraz o niej więcej przeczytacie). Eternity było w latach 90 jednym z moich ulubionych zapachów. Uwielbiałem nosić je na uczelnie, do pracy. Zużyłem kilka, o ile nie kilkanaście flakonów tej zielono-aromatyczno-cytrusowej kompozycji stworzonej dla CK przez Carlosa Benaima. Dziś może i brzmi trochę oldschoolowo, ale za to jak pięknie i trwale. To woda toaletowa (nie mam aktualnie jakieś bardzo starej edycji), a wszystkie współczesne absoluty i eliksiry mogą jej potrzymać piwo w kwestii parametrów.



 

TWARZ

Twarzowo wyróżniam w tym miesiącu tonik, płatki pod oczy i olejek. I sam siebie zaskakuję. Bo o ile dwa pierwsze produkty zawsze chętnie gościłem na swojej półce, o tyle od olejków nakładanych na twarz raczej stroniłem. No ale wszystko się zmienia. Człowiek się zmienia i jego skóra też. A więc ten olejek robi mi znakomicie. Za chwilę więcej szczegółów. Zacznę bowiem – zgodnie z pielęgnacyjnym porządkiem – od tonera. W kwietniu woziłem się (dosłownie, bo pojechał ze mną do Inowrocławia) z tonikiem z nowej pielęgnacyjnej linii Dior Sauvage. The Toner się nazywa i oprócz tego, że jest genialnie opakowany, całkiem przyjemnie odnalazł się też na mojej skórze. Ma konsystencję wodnego żelu i składa się w 98% ze składników naturalnego pochodzenia. Kluczową ingrediencją jest tu wodny ekstrakt z kaktusa, który poprawia absorpcję nawilżenia w naszej skórze i doskonale przygotowuje ją do dalszych kroków pielęgnacyjnych. Nakładam go palcami, fajnie ściąga pory, wymazuje oznaki zmęczenia i daje odczucie chłodnego odświeżenia. I tu jestem typowym facetem, bo lubię to! Do płatków pod oczy z mikroigłami od Beauté Pacifique (wbrew nazwie to duńska marka) długo podchodziłem jak pies do – nomen omen – jeża. W końcu się jednak odważyłem i nie żałuję, wręcz przeciwnie – wrócę chętnie po jeszcze jeden zestaw Symphonique Micro-Needling Perfusion Therapy Treatment. W jego skład wchodzą płatki Puffy Eyes Perfusion Therapy Patches i żel do nałożenia po zdjęciu płatków Puffy Eyes Perfusion Therapy Droplets. Działają one w duecie, aby napiąć i nawilżyć skórę wokół oczu, a także zmniejszyć opuchliznę, cienie pod oczami i widoczność drobnych zmarszczek. Plastry jak wspomniałem zawierają na swojej powierzchni samorozpuszczające się opatentowane kryształowe igły (około 900 na każdym plastrze) wykonane z usieciowanego kwasu hialuronowego i  dodatkowych składników aktywnych. Największym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że plastry te nosić trzeba pod okiem minimum 4 godziny. Najlepsze rezultaty można zauważyć jednak po 8 godzinach stosowania. Można też zostawić je pod okiem na całą noc (czego jednak bałem się robić). Zabieg ten jest więc w pewnym sensie wyzwaniem logistycznym. Najlepiej wykonać go w wolnym dniu, kiedy nie planujemy wychodzić z domu. I tak też zamierzam uczynić kolejnym razem gdy zamówię nowe płatki na stronie Topestetic. Rezultaty po 4 godzinnej aplikacji były bardzo satysfakcjonujące, podrażnień brak - teraz chcę pochodzić w nich trochę dłużej. No i przyszła pora wspomnianego olejku. Wchodzi on w skład wspomnianej już we wstępie nowej linii marki Sesderma Retisil. Antiagingowej choć marka woli nazywać ją proagingową. Zwał jak zwał chodzi oczywiście o retinol, a dokładnie o jego nową, innowacyjną i mniej drażniącą pochodną zwaną retinianem hydroksypinakolonu (HPR). Oferuje on silniejsze działanie przeciwstarzeniowe, przy lepszej wchłanialności i mniejszym potencjale drażniącym. W olejku przeciwzmarszczkowym połączono go z olejem jojoba, olejkiem z dzikiej róży i witaminą E. Produkt ten doskonale mi się sprawdza jako domykanie wieczornej pielęgnacji. Nie powiem, że skóra się po nim nie świeci, ale przed pójściem spać nie ma to dla mnie większego znaczenia. Genialnie za to wykonuje się na nim masaż liftingujący płytką gua sha, a także fantastycznie sprawdza się jako nocna pielęgnacja zarostu. Ostatnio olejki do twarzy częściej lądują na mojej brodzie niż te typowo barberskie. Jakoś tak wychodzi. A w zasadzie wchodzi. W brodę oczywiście!


 

 

BODY

W kwestii ulubieńców do ciała dobrze się działo na różnych obszarach. Pewne smarowałem w celu ujędrnienia (kto zna ten ból nadmiaru skóry po zrzuceniu paru kilogramów?), inne aromatyzowałem różą (i nie, nie chodzi mi o szyję ani nadgarstki), jeszcze inne rozjaśniałem. No to po kolei. Pod koniec marca sprawiłem sobie duet ujędrniający do ciała marki Thalgo. Linia nazywa się Defi Fermeté, a ja zakupiłem na Topestetic dwa kremy do niej należące. Stomach&Waist Sculptor jak sama nazwa wskazuje ma modelować okolice brzucha i talii. No dobra może modelować to za dużo powiedziane. Modelują tę okolice ćwiczenia i dieta, a krem Thalgo sprawia po prostu, że skóra jest jędrniejsza, bardziej napięta. Preparat wzbogacony jest o ekstrakt z imbiru, który zapobiega nagromadzaniu się komórek tłuszczowych. Drugi krem – ten w okrągłym słoiku – to ujędrniający krem do całego ciała High Performance Firming Cream. Ma rozpływającą się konsystencję masełka i zapach zielonego jabłka. Pięknie wygląda po nim skóra, jest też bardzo wydajny. Niestety największą wadą tych kosmetyków jest to, że zdecydowanie za szybko się kończą. Kiedyś chyba wrócę do kremu w słoiku, bo naprawdę doskonale poprawia kondycję skóry. Pasty do zębów włoskiej marki Marvis uwielbiam od lat. Za szalone opakowania i wyborne, niebanalne zapachosmaki! „Jadłem” już od nich jaśmin i kwiat pomarańczy, przyszła pora na różę. Tak się złożyło, że marka wypuściła właśnie kwiecistą Garden Collection, a w niej pasty o smaku lilii, osmantusa i róży. Ta ostatnia nosi nazwę Kissing Rose i rzeczywiście sprawia, że myjąc zęby mam wrażenie gryzienia wielkiego bukietu róż. Surreal but nice – że zacytuję starą dobrą komedię romantyczną. Poza świetną kompozycją smakową – jest tu olejek z róży bułgarskiej – pasta bardzo dobrze domywa zęby i pozostawia w jamie ustnej miętowo-różany posmak. Marka Obayaty specjalizująca się w męskim makijażu zawitała do Polski, a dokładniej do salonów GaliLu, na początku tego roku. Ja kupiłem ich pierwszy produkt w kwietniu. Czyż nie podziwiacie mnie za cierpliwość i powściągliwość??? Padło na produkt do paznokci – rozjaśniający lakier o matowym wykończeniu. Efekt jest mega naturalny, dla mnie może zbyt nawet. Paznokcie są lekko rozjaśnione i absolutnie matowe. Ale wiecie co ja robię? Nakładam drugą warstwę lakieru i wszystko pociągam bezbarwną odżywką. I taki look w pełni mnie satysfakcjonuje. Produkt Obayaty zawiera kwas cytrynowy, który ma właściwości ściągające i wybielające. Ukrywa przebarwienia i żółknięcie płytki paznokciowej. Bardzo łatwo się aplikuje! Mógłbym nim pomalować paznokcie nawet nocą w tramwaju! Ma przepiękną zakrętkę wykonaną z drewna, którą ozdabia logo marki w kształcie oka. Cieszę się z tej małej przyjemnostki i na pewno nie będzie to ostatni produkt Obayaty na mojej półce. Totalnie kuszą mnie te opakowania!



 

BRODA

Każdy szanujący się brodacz zna chyba Burboneskę od Cyrulików. Znam i ja. Używałem olejku i balsamu do brody o tym zapachu, teraz marka była miła i podesłała mi nowość, o którą poszerzyła się linia, a jest nią matowy krem do stylizacji brody i włosów. Czyli dwa w jednym! Przetestowałem kilkukrotnie i muszę powiedzieć, że będzie to zdecydowanie mój ulubieniec do stylizacji włosów. Kosmetyk ma bardzo miękką formułę i oferuje lekki hold. Włosy jednak są bardzo fajnie, plastycznie utrwalone przez cały dzień, a tytułowy mat nie jest na szczęście tępym, ‘betonowym’ matem. Włosy wystylizowane nowym kremem wyglądają po prostu bardzo naturalnie. I naprawdę przez wiele godzin trzymają kształt. U mnie fryzura przetrwała nawet dwugodzinną dynamiczną przejażdżkę na rowerze. Do brody wolę jednak olejek lub klasyczny balsam, bo mój zarost sam w sobie jest już raczej matowy. Wolę nadać mu trochę zdrowego połysku. O cudownej i unikalnej kompozycji zapachowej produktów z linii Burboneska nie muszę chyba się rozpisywać. Przypomnę tylko, że oprócz tytułowej whisky i kawy poczujemy tu też nuty tytoniu, wanilii i skóry. Palce lizać! Teraz możecie też zamówić w sklepie marki specjalny zestaw Burboneska w ozdobnym opakowaniu. Znajdziecie w nim olejek, balsam i szampon do brody. Jeśli jeszcze nie znacie tych kultowych kosmetyków, najwyższa pora to zmienić!



 

FLAKON

Jean Paul Gaultier jak wiadomo ma obsesję na punkcie torsów i talii. Uczynił z nich ikoniczne formy dla swoich perfum. W tych dla facetów mamy oczywiście do czynienia z torsami. I są tu do wyboru dwa – ten bardziej klasyczny, wypolerowany w zapachach Le Male i ten bardziej kanciasty, wyciosany w szkle w linii Le Beau. Który wolicie? Ja sam nie wiem, a mam już ich kilka w kolekcji w tym edycje limitowane w ubrankach. Na stronie marki w odpowiedniej zakładce możecie zagłosować na swój ulubiony męski tors JPG, a nawet odbyć walkę na ręce między Le Male i Le Beau. To takie gaultierowskie! Ale powracając do flakonu, w kwietniu zachwycił mnie ten z wiosennej edycji (nie wiem czy to aby nie limitka) Le Beau nazwanej Paradise Garden. Po pierwsze, a może nawet przede wszystkim, zakochałem się w puszce tego zapachu. Jest przepiękna! Jak z chińskiej bajki! Jej szmaragdowa powierzchnia ozdobiona jest motywami bujnych kwiatów, smoka i kolorowego pawia. Sam flakon utrzymany w tym samym odcieniu szmaragdowej zieleni zwraca uwagę haftowanym liściem umieszczonym na – jak to eufemistycznie opisuje marka – „sekretny ogrodzie” pana Le Beau. Motywy wykorzystane na puszce i liściu (chyba figowym) pochodzą z kolekcji ready-to-wear projektanta z sezonu F/W 2010-2011. Tropikalne odcienie zieleni natomiast mają korespondować z zielono-wodno-drzewnym bujnym charakterem kompozycji umieszczonej wewnątrz flakonu. Dla przypomnienia budują ją woda kokosowa, zielona figa i sandałowiec.



 

ŚWIECA

Świeca, a w zasadzie dwie, palone w duecie, robiły mi klimat w domu w kwietniu. Klimat iście kawiarniany, bo taki właśnie jest temat przewodni nowej limitowanej kolekcji marki Diptyque Les Délicieuses. Powstała ona we współpracy z najstarszą kawiarnią w Paryżu - Café Verlet, a w swoim menu te dwie iście paryskie instytucje serwują naturalnie kawę, a do tego bitą śmietanę, ciasteczka i kandyzowane owoce. Ja zdecydowałem się na klasyczne połączenie kawy i śmietanki i choć na co dzień wybieram zawsze kawę czarną, w wersji świecowej to połączenie sprawdziło się absolutnie bosko.   Świeca Café to oddanie ziaren trafiających do espresso w Café Verlet. Czy jest słodka? Wybornie! Gorzka? Ależ owszem! Czarna? Ma się rozumieć! Aksamitna? Nieskończenie! Jako powszechnie znany #coffeebuff totalnie ją szanuję! A co do kawy podają Diptyque x Café Verlet? Bitą śmietanę czyli Chantilly (zgodzicie się, że francuska nazwa dodaje temu i tak już niebiańskiemu przysmakowi sto tysięcy do obłędności?). Nie jakieś tam plastikowe aerozole, ale najprawdziwsza nieomylnie mleczna, bezkompromisowo gęsta i waniliowo słodka bita śmietana. Zdradzę Wam w tajemnicy, że Chanitlly sprzedaje się najlepiej z całej czwórki. Ale z was łasuchy! To znaczy z nas!



 

ZABIEG

To był w zasadzie jeden duży zabieg na całe ciało, a w dużej mierze również na umysł. Tydzień detox oparty na diecie dr Dąbrowskiej wsparty aktywnościami fizycznymi w hotelu Salt House w sercu parku zdrojowego w Inowrocławiu. Dieta Dr. Dąbrowskiej ma na celu nie tylko zrzucenie wagi, ale również – a może przede wszystkim – detoksykację organizmu. Opiera się tylko na wybranych warzywach i owocach oraz napojach (woda, herbaty ziołowe, kawa zbożowa). Każdy posiłek składał się z soków, surówek i warzyw lub owoców na ciepło (pieczonych lub gotowanych na parze). Posiłki podawano zawsze o tych samych porach (śniadanie 9:00, obiad 13:30, kolacja 17:30). Między 18:00 a 9:00 obowiązywało więc okno żywieniowe, gdzie dozwolone były tylko płyny. Dozwolone w cudzymsłowiu, bo nikt tam nikogo do niczego nie przymuszał ani w najmniejszym stopniu kontrolował. Aktywność fizyczna obejmowała poranny rozruch o 8:00 rano z prostymi ćwiczeniami i dynamicznym spacerem na świeżym powietrzu, sesje ćwiczeń na zdrowy kręgosłup, nordic walking oraz stretching. Opcyjnie można było skorzystać z wykładów, masaży i innych zabiegów (np. hydrokolonoterapia). Bardzo dobrze mi zrobił masaż limfatyczny. Zafundowałem sobie też zabieg kosmetyczny body wrap na brzuch, który obejmował peeling, maskę wyszczuplającą pod folią i aplikację kremu drenującego. Ogromnym atutem hotelu Salt House jest jego usytuowanie w sąsiedztwie ogromnej tężni solankowej. Pokoje są bardzo wygodne i czyste. Piękna restauracja, która serwuje dietetyczne posiłki w taki sposób, że najedzone samą prezentacją oczy sprawiają, że wcale nie czujemy się głodni. Obsługa hotelu jest przemiła i pomocna, panuje tu niezobowiązująca, ale profesjonalna atmosfera. Jestem bardzo zadowolony z pobytu i efektów (minus 2,5kg na wadze, ogólna lekkość organizmu, zdrowiej wyglądająca skóra). Będę chciał powtarzać taki detox raz w roku. It’s perfectly doable!







SUPLEMENTACJA

Na pewne rzeczy jestem podatny, przyznaję. Na przykład na dobroczynne działanie picia wszelkich naparów i herbatek ziołowych. Już sam proces, a w zasadzie rytuał ich parzenia, wprowadza mnie w stan uzdrawiającego relaksu. Gdy więc zobaczyłem, że marka The Grey (od której i tak wszystko kupuję w ciemno) wypuszcza serię herbat ziołowych dwa razy nie musiałem się zastanawiać. Do przyjemnościowej paczki z GaliLu trafił piękny czarny słoik Skin Support Tea! A co mamy w środku? Sypki miks, który po zalaniu gorącą wodą tworzy delikatny, miękki, lekko słodki, lekko korzenny napar, który ma wpływać na lepszy wygląd naszej skóry. Podstawę tej mieszanki stanowią zielona herbata Sencha i biała herbata China Pai Mu Tan, obie bogate w przeciwutleniacze i mające właściwości przeciwzapalne. Jagody rokitnika są bogate w witaminę C, która jest niezbędna do regeneracji skóry, a szałwia zawiera kamforę i karnozol, które pomagają zapobiegać uszkodzeniom skóry. Bogata w przeciwutleniacze marakuja i oczyszczający skórę mniszek lekarski pomagają wzmocnić skórę. Płatki kokosowe są pełne składników odżywczych, a kwiaty róży i rumianku dopełniają smaku i zapewniają uspokajający wpływ na ciało i umysł. I rzeczywiście, mój rytuał picia tej herbaty (mam odpowiedni imbryk i ulubiona szklankę) wprawia mnie na cały dzień w bardzo dobry nastrój. Jak na bardzo zdrowy, ziołowy napar, ten ma naprawdę przyjemny smak. A czemu parzę go tylko dwa razy w tygodniu? Bo tego dobra jest naprawdę mało. Pojemnik zawiera tylko 80g suszu. No Panie Grey, mógł Pan naprawdę dobić do setki za tę cenę. Reszta jak zwykle bez zarzutu. Obok herbatki wspierającej ładną cerę w ofercie znajdziecie też napar na dobry sen i na koncentrację.

 

READ

Pięć lat po premierze Perfume Legends II (French Feminine Fragrances) i pojawieniu się tej wspaniałej pozycji w mojej bibliotece, Michael Edwards wydaje kolejne piękne i opasłe tomisko poświęcone zapachom, tym razem amerykańskim. American Legends dokumentuje rozwój, bogactwo i oryginalność amerykańskiej perfumerii od Blue Grass Elizabeth Arden z 1934 roku po kultowe Santal 33 Le Labo z roku 2011. A po drodze mnóstwo klasyków, z którymi jestem osobiście bardzo silnie związany (Old Spice, Aromatics Elixir, Polo, Obssesion, Eternity, cK one), zapachów trochę zapomnianych i zupełnie mi nie znanych (White Shoulders, Norell, Antonia’s Flowers) oraz takich, które od lat mam na celowniku i jakoś ciągle nie mogę sfinalizować zakupu (Aliage, White Linen i oczywiście Charlie!). Przepięknie ilustrowana pozycja powiela ten sam sprawdzony w Perfume Legends II model: każdy z rozdziałów (ułożonych chronologicznie) daje nam kulturowy i społeczny background danej epoki, genezę powstania danego zapachu i kreację flakonu i całej otoczki wizualnej. Wszystko to jest bogato poprzeplatane wypowiedziami osób z branży perfumeryjnej: dyrektorów kreatywnych, perfumiarzy, designerów, marketingowców, filmowców i fotografów. Do tych informacji naprawdę trudno byłoby w inny sposób dotrzeć. Michael Edwards zrobił ponownie kawał dobrej kronikarskiej roboty. I z tego jest właśnie znany i za to ceniony. Ja tę książkę smakuję powoli, czytam wybrane rozdziały, powoli, metodycznie, czasem po kilka razy. Jak dotąd miałem ochotę dowiedzieć się więcej o Santal 33 (z którym mam raczej trudny związek, ale chyba zaczynamy się przynajmniej rozumieć), Pleasures Estee Lauder (ta marka, a teraz już koncern – co naturalne – jest bardzo obficie rezprezentowana w opisywanej publikacji) i Calyx (zapach wypuszczony pod nieistniejąca już marką Prescriptives, obecnie dołączony do katalogu Clinique). Strasznie cieszę się z posiadania tej jakże atrakcyjnej coffee table pozycji! Owszem, bardzo dobrze wygląda na stoliku w salonie, ale jeszcze lepiej się czyta (w ogrodzie, na łóżku, w fotelu… wszędzie!). No i wyznam dyskretnie, że strasznie, ale to strasznie liczę, że kolejna książka pana Edwardsa będzie tyczyć zapachów męskich.

 

GDZIE TEGO SZUKAĆ:

Urban Scents: www.urbanscents.de

Atelier des Ors: Perfumeria Quality, Tiger and Bear, Sillage

Calvin Klein: Sephora, Douglas, Notino

Beauté Pacifique: Topestetic

Dior: Sephora, Douglas, butik marki

Sesderma: Topestetic

Thalgo: Topestetic

Obayaty: GaliLu

Marvis: GaliLu

Jean Paul Gaultier: Sephora, Douglas

Cyrulicy: www.cyrulicy.pl

Diptyque: butik markowy i GaliLu

The Grey: GaliLu

Salt House: www.salthouse.pl

American Legends: www.fragrancesoftheworld.com

Przedstawione produkty są miksem prezentów PR, zakupów własnych i testów konkursowych

*CO NOWEGO?* - Maj

*CO NOWEGO?* - Maj

Diptyque x Café Verlet: Les Délicieuses

Diptyque x Café Verlet: Les Délicieuses