ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

*RECENZJA* - Serge Lutens, Fils de Joie

*RECENZJA* - Serge Lutens, Fils de Joie

Chodzą słuchy po mieście, że nowy zapach Serge’a Lutensa kontynuuje bardzo dobry trend, który wyznaczyło zeszłoroczne La Couche du Diable. Mówi się, że to stary, dobry Lutens. Słyszałem też zachwyty nad przyozdobionym dyskretną koronką flakonem. Obiło mi się też o uszy, że wywołuje on stany radosnej euforii.

Z przyjemnością potwierdzam wszystkie powyższe doniesienia.

IMG_20201114_125156.jpg

Fils de Joie to inspirowany śmiechem zapach, który oddaje hołd aromatowi nocnego jaśminu. To w pełni rozwinięty, świadomy swojej beztroskiej urody kwiatowiec łączący w sobie nuty jaśminu, ylang ylang, miodu i piżma. Są kwiaty, które swoje piękno ukazują dopiero po zmroku. Zapachowe nokturny. Taką właśnie rośliną jest pochodzący z Ameryki Południowej nocny jaśmin – cestrum nocturnum – który, choć pachnie jak jaśmin, należy do całkiem odmiennej rodziny solanaceae. Gatunek ten aktualnie rozpowszechniony jest na wszystkich kontynentach i rośnie bujnie wszędzie tam gdzie jest gorąco. Jego biało-zielone kwiaty rosną w kiściach i przypominają małe trąbki. To one z każdym nadejściem wieczora kuszą, wabią i upajają swoim silnym aromatem łączącym akordy jaśminowe, lipowe i piżmowe. Ponoć w szczególnie gorące noce wyczuwalny jest nawet z odległości 100 metrów.

Śmiech czeka na frazę, słowo lub sytuację, która go wywoła. Może wybuchnąć lub zostać stłumiony ręką, która próbuje go ukryć, ale jeśli jest szczery, nie można go powstrzymać. Na skórze jego zapach, który przywołuje Panią Nocy, jest paradoksalnie promienny.

Fils de Joie otwiera się jaśminową eksplozją, która ma w sobie woskową słodycz, owocową świeżość i szczyptę pikanterii. Od pierwszych nut jesteśmy wprowadzani w nastrój pełni radości i optymizmu. Perfumy te pachną na skórze jak ambrozja rozwijając swoje coraz to intensywniejsze kwiatowe pokłady. Do jaśminu, który jest tu pozbawiony swoich trudnych, indolicznych kontekstów, dołącza z czasem wyrafinowane ylang ylang. Na tym etapie ma się wrażenie, że ktoś do kremowego jaśminowego koktajlu dolał właśnie złoty, miodowy syrop. Nuta miodu jest w Fils de Joie dla mojego nosa bardzo wyczuwalna. Słodka, animalna, lepka, lekko drzewna. Ta kwiatowo-miodowa idylla towarzyszyć nam będzie już do końca – całkiem długiej – obecności zapachu na skórze. Czy coś nas jeszcze tu zaskoczy? Owszem. Coraz bardziej wybijająca się nuta piżmowa, która sprawia, że zapach, który do tej pory kusił i wabił teraz po prostu zaczyna bezczelnie zwodzić na manowce. W moim przypadku są to manowce obsypanych słodkim, zmysłowym piżmem nadgarstków, których na pewnym etapie (po godzinie, dwóch) nie mogę przestać wąchać.

Nowa woda perfumowana ma w sobie wszystko to co kojarzę ze starym Lutensem, z czasami kiedy to, wchodząc niejako z tą marką w świat niszy, zlewałem się Serge Noire, Cherugi czy Cedre. Fils de Joie jest znów po lutensowsku skoncentrowane, gęste i lepkie od składników, orientalizujące. Nawet kolor płynu to nasycenie zdaje się oddawać (uwaga na białe ubrania – przetestowałem – minimalnie, ale jednak je barwi). Zapach ten kojarzy mi się z abstrakcyjnym deserem, boską ambrozją, niebiańskim nektarem. Klimatów stricte jedzeniowych jednak tu nie znajdziecie. To raczej egzotyczna, piżmowa legumina, w której miodowej tafli – niczym w starej metodzie enfleurage – pozatapiano płatki białych i żółtych kwiatów. Wyobrażam sobie – biorąc pod uwagę kwiatową intensywność i swoisty retro klimat nowej kompozycji – że zapach taki mogłaby nosić flapper girl z lat dwudziestych ubiegłego wieku. Odważna, odrobinę arogancka i nie przestająca się głośno śmiać. A może jakaś posągowa piękność rodem z lat 50? Myślę, że power girls wyjęte z hedonistycznych lat 80 też by się w nim odnalazły.

Wspominam tylko o kobietach? Tak, bo zapach ma dla mnie zdecydowanie kobiecy charakter. Intensywny, czpiotny, rozbuchany, swawolny i uzależniający. Sam go nosić nie będę, ale już teraz wiem, że będę chciał go ciągle wąchać. Wyczarowuje w mojej wyobraźni piękne obrazy, tworzy klimat wyjątkowości i zdaje się mówić: „nie przestaniesz już o mnie myśleć”. Te cechy predestynują go do noszenia na specjalne okazje. Nie twierdzę, że tylko wieczorowe, ale specjalne. Zasługuje na wyjątkową oprawę i odrobinę chłodu. Świetnie, że lansuje się go właśnie teraz, późną jesienią.

IMG_20201023_154515.jpg

W ubiegłorocznym La Couche du Diable zdecydowanie czuję miodowy posmak, choć miodu w oficjalnym spisie nut nie uświadczycie. Miodowość nowego Fils de Joie jest dla mnie oczywistością. Tam towarzyszyły mu klimaty owocowe i smolisto-drzewne, tu hojnie kwiatowe. Czyżby więc ten słodki, lepki składnik stał się nowym ulubionym podpisem marki i jej perfumiarza? Nowym, nienowym, bo akord ten pięknie oddano już w lutensowskim tytoniowcu Cherugi i przede wszystkim w niebywale realistycznym i drzewnym Miel de Bois. I w to mi graj! Bardzo lubię miodowość w perfumach i z chęcią powącham kolejne jej interpretacje w zapachach Lutensa. I mam nadzieję, że będą równie dobre jak odurzający i ponętny Syn Uciech.

Zapach: Serge Lutens, Fils de Joie

Premiera: 2020

Nos: brak danych

Rodzina: kwiatowa

Nuty: jaśmin, ylang ylang, piżmo

Trwałość i projekcja: bardzo dobre

Dostępność: woda perfumowana 50ml i 100ml w Sephora i Douglas

*RECENZJA* - Vilhelm Parfumerie, Chicago High

*RECENZJA* - Vilhelm Parfumerie, Chicago High

*RECENZJA* - Yves Rocher, Mon Rouge

*RECENZJA* - Yves Rocher, Mon Rouge