ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of November

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of November

Na pewno wielu z Was nie mogło się już doczekać listopadowego raportu pogodowego Charliego. Oto i jest! Z niewielkim opóźnieniem… Było ciemno! Ta rzecz głównie utkwiła mi w pamięci. Było ciemno nawet gdy było jasno. I nawet tych kilka słonecznych dni pod koniec miesiąca nie zmieni mojej opinii. Był też pierwszy nocny mrozik. Nie żebym doświadczył osobiście pracując prawie cały miesiąc z domu, ale doniesiono mi, że szyby w samochodach trzeba było już skrobać. W te kilka dni, które można zliczyć na palcach jednej ręki kiedy jeździłem do pracy samochodem, nie mogłem wyjść natomiast z podziwu jak wspaniale, wygodnie i szybko jeździ się po Warszawie. Just looking at the bright side…

Listopad rozpoczęliśmy z chryzantemami w domu. Nowa świecka tradycja. Nie sądziłem, że są takie piękne. Szczególnie te, które wyglądają jak słoneczne kule. Cały miesiąc podziwiałem w internecie kalendarze adwentowe tylko po to by w grudniu wylądować bez żadnego… Wyobrażacie sobie, że tegoroczny, niebieski kalendarz adwentowy Diptyque, który dotarł do GaliLu w ilościu 6 sztuk, rozszedł się na pniu!?

1 listopadowe chryzantemy

1 listopadowe chryzantemy

W połowie miesiąca z okazji święta narodowego, które zwykle staramy się spędzać jak najdalej od oficjalnych obchodów, urządziliśmy sobie wycieczkę do arboretum w Rogowie. Piękne miejsce! Pomimo średniej pogody, nasyciłem oczy i nos drzewnością, którą podkreślał mój zapach tamtego dnia – Green Cedar od Abel. Po dwugodzinnym spacerze czekały na nas rogale marcińskie i kawa z termosu serwowane z maski samochodu!

Szyszki w Arboretum w Rogowie

Szyszki w Arboretum w Rogowie

Rozpakowywałem systematycznie świąteczną torbę od Sephora, którą dostałem na początku października. Do Świąt muszę się wyrobić, bo będzie wstyd! Parę z wyjętych z niej rzeczy już trafiło na listę ulubieńców tego miesiąca. Zapachowo często przewijał się w listopadzie aromat tytoniu – w perfumach, świecach i kosmetykach (Sweet Tobacco od 18.21 Man Made jest nie do pobicia!). Paliłem też nowe zapałkowe kadzidełka Hibi z House of Merlo – tym razem o zapachu Japanese Cypress. W świąteczny klimat wprowadzały mnie nie lampki, które oplatają u nas kwietnik przez cały rok, ale smaki i aromaty zimowych herbat, które otrzymałem w paczce od Yves Rocher. Odpowiadają one tematom przewodnim dwóch tegorocznych linii świątecznych marki – Winter Apples (szarlotka) i Midnight Berries (żurawina).

Listopad to już w ogóle środek sezonu na comfort food, comfort scents i niekończące się owijanie w kokon. Trzy razy robiliśmy makaron w sosie na bazie mascarpone, raz naleśniki (słodkie i wytrawne) i raz ziemniaczaną zapiekankę. Czy ktoś może polecić dobrego trenera osobistego? Odchodziły też walki o ciepły i miękki pled zwany u nas “ocelotem”, który latem kupiłem na wyprzedaży w ZARA HOME (trzeba było brać dwa, były na -70%!) W listopadzie obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Tolerancji, wspieraliśmy ulubione kawiarnie kupując ich kawę na wynos i próbowaliśmy tortu gruszkowego od Lukullusa zakupionego podczas niedzielnego spaceru po Bielanach. Stworzyłem dla Was Prezentownik Charliego, do którego mam nadzieję zaglądaliście, a na mieście – wbrew zupełnie nieprzyjaznej aurze dla gastronomii – odkryliśmy nowe, świetne miejsce „Na Kanapce”. Czegoś takiego w Warszawie chyba jeszcze nie było! Przeogromny wybór malutkich kanapeczek na bardzo dobrym pieczywie z prawdziwymi delikatesami. Będziemy wracać!

Be na bielańskim spacerze

Be na bielańskim spacerze

Hibiskus, który wybuchł na naszym kuchennym parapecie

Hibiskus, który wybuchł na naszym kuchennym parapecie

Spędzając tyle czasu w domu miałem mnóstwo czasu na poznawanie i testowanie nowych produktów. W listopadzie odkryłem nową start-upową rodzimą markę LOVISH, nowy zapach i serum od Jan Barba, nowy męski krem od Cyrulików, kolekcję zapachów Fragrance du Bois, która zadebiutowała na polskim rynku w perfumerii Quality i wspaniałą paryską markę do włosów Leonor Greyl. Uczestniczyłem w e-konferencji zorganizowanej przez Laboratoria SVR na temat ich nowej gamy kremów z prebiotykami – Biotic! Cztery różne konsystencje i składy odpowiadające na 4 różne potrzeby naszej skóry, ale w każdym z nich baza zbudowana z bakterii prebiotycznych, witaminy C i kwasu hialuronowego. Pod koniec miesiąca odkryłem prawdziwego mercedesa w dziedzinie pielęgnacji: najnowszą linię La Prairie Rare Platinium. Nie sądziłem, że będą w stanie stworzyć coś jeszcze ekskluzywniejszego niż dotychczas! Uwaga: ceny 4-cyfrowe! W podanej w fioletowo-kosmicznych opakowaniach, które kojarzyć też mogą się z ametystami, kolekcji znalazły się eliksir do twarzy, serum pod oczy, krem do twarzy i krem pod oczy. Wszystko naładowane po brzegi platyną!


A oto lista naszych osobistych Ulubieńców Listopada. Moich i Be!

20201205_144331-COLLAGE.jpg

Zapach:

Wspomniałem już, że jedną z przewodnich nut listopada był tytoń. Najwspanialszy znalazłem w premierowym zapachu Vilhelm Parfumerie Chicago High! Wyrafinowany, tajemniczy, słodko-szorstki… A w tle Wielki Gatsby i jego skąpane w szampanie przyjęcia oraz nielegalne speakeasies zatopione w dymie cygar i aromacie bourbonu. Lata 20 w najlepszym wydaniu! Tytoń znajduje się także w składzie drugiego najczęściej używanego przeze mnie w ubiegłym miesiącu zapachu – L’Ėtoile Noire od Olibere. Nie jest to jednak zapach stricte tytoniowy. Mój nos wyczuwa w nim głównie ambrową różę, którą – w bardzo ciekawy sposób – na początku oblewają nuty świeżo-wodne. A kto był trzecim ulubieńcem i czy również był w nim tytoń? Nie, tym razem bez tytoniu. W Sultan Wood z prestiżowej linii Privé (miałem okazję odkryć wszystkie 5 zapachów dzięki podarowanemu mi Discovery Set) polskiej marki Exuma Parfums rządzą niepodzielnie drzewa wspierane przez szafran, ambrę i piżmo. Piękny, bogaty, mocny i suchy zapach ukazujący drzewną moc!

20201204_205508-COLLAGE.jpg

Twarz:

Cały miesiąc przykładnie myłem twarz odświeżającym żelem Global Pur z męskiej linii Phytomer Homme. Ta francuska marka gabinetowa czerpie to co najlepsze z mórz i oceanów. Ich produkty detaliczne sprzedawane są przez licencjonowane gabinety. Marka niedawno została ponownie wprowadzona na polski rynek i mam nadzieję, że wkrótce go podbije. Global Pur to bardzo wydajny preparat o rozbudzającym zapachu, który dokładnie oczyszcza cerę (fajnie zwęża pory), a przy tym jej nie wysusza. I chyba o to chodzi w produkcie do mycia! W składzie oligosacharydy morskie i morski kompleks dotleniający, który regeneruje skórę. Po oczyszczeniu i tonizacji nakładałem na twarz nowe rozświetlające serum polskiej marki Jan Barba z podwójną dawką witaminy C i polihydroksykwasami (PHA). Płynna, rózowawa konsystencja preparatu jest wręcz wypijana przez skórę, która natychmiast po zastosowaniu wygląda na zrelaksowaną i ożywioną. Serum, które jest nowością tej Manufaktury Kosmetyków Naturalnych,  zawiera także ekstrakty ziołowe i ma tak łagodną koncentrację, że może być stosowane przez posiadaczy cer wrażliwych, również całkowicie bezpieczne w ciągu dnia. Pod oczy – rano i wieczorem, a także w każdej chwili, kiedy potrzebowałem chłodnego masażu – używałem preparatu nowej polskiej marki LOVISH o nazwie, która podbiła moje serce: Fountain of Joy czyli Fontanna Radości. Jest to płynne serum nawilżające zawierające silne humektanty: sok z aloesu i hialuronian sodu, a także prebiotyki, glukolonaktol (przeciwutleniacz) i witaminę B6. Jego lekka konsystencja nie obciąża delikatnej okolicy oka, a aplikator z zawsze chłodnym rolerem ze stali chirurgicznej z rana czyni cuda. Kulka do masażu jest na tyle duża, że zapewnia komfortową aplikację. Stosuję też na wyraźniejsze zmarszczki.  

20201204_210112-COLLAGE.jpg

Body:

Z sephorowej torby wyjąłem w listopadzie maskę-skarpety do stóp Sephora Collection z wyciągiem z kaktusa. W jedną z leniwych niedziel, po wcześniejszym domowym pedicure, wskoczyłem w te zielone skarpety i doznałem mega relaksu! Maska ma działanie silnie nawilżające i zapobiegające zmęczeniu stóp. Myślę, że genialnie sprawdzi się latem, ale i w środku listopada mi bardzo dobrze zrobiła. Skarpety wypełnione żelowym preparatem trzymamy na stopach 20 minut, pozostałość wcieramy wykonując masaż. Pewnie nie raz już to pisałem – piling do ciała to produkt, który zawsze musi znajdować się w mojej łazience! Tym razem testowałem piling solno-cukrowy wspomnianej już dziś nowej marki LOVISH - Tea Time. Bardzo się polubiliśmy. Z kilku powodów: ze względu na zapach (świeży, zielony), siłę tarcia (umiarkowana do mocnej) i efekt końcowy (skóra odżywiona i gładka, ale nie pokryta nieprzyjemnie grubą warstwą tłuszczu). Warto zwrócić uwagę na „cętkowane” opakowanie pilingu, które po pierwsze wykonane jest z surowców roślinnych i ulega biodegradacji, a po drugie można do niego po zużyciu scrubu dokupić refill. To działania marki, która za swoje motto obrała hasło „ECO Inside & Outside”. Dostępne są dwie inne wersje zapachowe scrubu: Fruit Extasy i Lavender ZEN. Zamawiając świece z krakowskiej perfumerii Lulua skusiłem się na kultową portugalską pastę do zębów Couto. Chciałem w końcu sprawdzić na własnej skórze – a raczej zębach – o co tyle hałasu. Stworzona w 1918 roku rodzinna manufaktura z Lizbony stworzyła recepturę tej bezfluorowej pasty, która nie przestaje być popularna do dziś. Pasta do zębów Couto nie tylko czyści zęby z codziennego osadu, ale też skutecznie dezynfekuje jamę ustną. Ma właściwości antyseptyczne, dzięki czemu zwalcza infekcje jamy ustnej, zapobiega stanom zapalnym i ubytkowi zębów. Nie jest testowana na zwierzętach i nie zawiera składników odzwierzęcych, ani fluoru. Dzięki naturalnemu wyciągowi z mięty pieprzowej i glicerynie pasty do zębów odświeżają jamę ustną i pozostawiają na zębach chroniący przed codziennym osadem film. W duecie z uwielbianą przeze mnie szczoteczką od Muji pozostawia idealnie umyte zęby. Następnym razem zamówię większą tubkę!

20201204_210853-COLLAGE.jpg

Hair:

Lubię scruby do ciała, a w kwestii włosów jestem amatorem szamponów w kostce. Używałem już świetnych produktów tego typu od Zew for Men, 4 Szpaki, Herbs&Hydro, teraz natrafiłem na kostki do mycia włosów francuskiej marki Mas du Roseau w warszawskim salonie NAP. Wybrałem tę z wyciągiem z pokrzywy przeznaczoną do rewitalizacji połysku włosów matowych. Świetnie się sprawdza! Przed myciem nakładam raz w tygodniu sztandarowy produkt nowej u mnie marki Leonor Greyl – ochronny olejek L’Huile de Leonor Greyl. Ułatwia rozczesywanie, zmiękcza, upiększa i chroni przed niekorzystnym wpływem wody podczas mycia. W 97% naturalna formuła, zawiera silnie nawilżające, regenerujące, ochronne oleje: mongongo i kopro. Nakładam 15 minut przed myciem na całą długość włosów. Efekt jest zadziwiająco lekki na moich niezniszczonych i nieprzesuszonych włosach. Dodatkowym atutem jest jego piękny, upojny kwiatowy aromat. A co się najlepiej sprawdziło w listopadowej stylizacji włosów? Wypróbowana już kiedyś przeze mnie u fryzjera pianka dodająca objętości szwedzkiej marki REF Fiber Mousse. Gładki mus zawiera specjalne włókna, które sprawiają że włosy wydają się grubsze i pełniejsze zyskując objętość i strukturę .Włókna te są aktywowane kiedy mus rozprowadzamy w dłoniach. Staja się doskonale widoczne, rozciągliwe i pozwalają na kreatywną stylizację. Ja nakładam piankę REF na wilgotne włosy przed stylizacją suszarką. Mega wydajny produkt!

1607112950771.jpg

Broda:

Marynarz trochę wycięty z lat 70-tych, trochę z kreskówki o Wilku i Zającu. Z fają i wydzierganymi chałupniczo tatuażami. Taki właśnie jest Sailor – jeden z bestsellerowych olejków do brody polskiej marki Cyrulicy. Jak zwykle wyczarowali dla niego piękny zapach. Mają do tego nosa. Marynarz - więc zapach morski, ale nie banalnie morski. Czuć tu chłodną lawendę, zielone galbanum, kolendrę, odświeżającą werbenę cytrynową, ale także głębsze nuty ambry i piżma. Kompozycja dość klasyczna i trochę retro, ale pięknie zmieszana i doskonale uzupełniająca dzienną pielęgnację (nie kłóci się z zapachem perfum). A co ze składem i działaniem? Jego formuła jest lekka, ale bardzo dobrze nawilża, zmiękcza i regeneruje zarost. Tylko naturalne składniki: olej z winogron otrzymywany w myśl zasady „no waste”, olej abisyński, olej z pianki łąkowej, olej chia, witamina E w oleju słonecznikowym. Świetny olejek do codziennego stosowania dla wielbicieli morza takich jak ja. Wynagradza mi trochę fakt, że nie zaznałem niestety jego szumu i zapachu w tym roku.

1607112992290.jpg

Flakon:

Cartierowska La Panthère zachwyca mnie niezmiennie odkąd powstała w 2014 roku. Nie tylko swoim genialnym neo-szyprowym brzmieniem, ze stworzonym specjalnie dla niej „akordem kocim”, ale i przecudnej urody flakonem. Ten jest efektem współpracy stworzonej 400 lat temu (!!!) francuskiej firmy specjalizującej się w produkcji luksusowego szkła Pochet du Courval i agencji kreatywnej Cendegrés, która wykonywała projekty dla takich marek jak Diptyque, Serge Lutens czy Kilian. Wyrzeźbiona mocnym ciosaniem głowa pantery wbudowana jest jakby w zewnętrzny prostopadłościan grubego szkła. Tak wyglądał klasyczny flakon wody perfumowanej. Najnowszą wersję Parfum umieszczono jednak (podobnie jak lansowaną w 2018 wodę toaletową) w wysmuklonym flakonie, który pozbawiono zewnętrznej szklanej obudowy. Fasetowe rzeźbienie zostało zachowane, co więcej można go teraz doświadczać także dotykiem. Flakon cudownie współpracuje ze światłem, w wersji Parfum ozdabia go czarna obręcz, a nowy wysmuklony kształt sprawia, że o wiele lepiej leży w dłoni.

20201204_211900-COLLAGE.jpg

Event:

Event na miarę pandemii: dwie osoby na 9 metrach kwadratowych, w maseczkach oczywiście. Tak wyglądała premiera nowego zapachu Jan Barba - Aiyoku. I przyznać muszę szczerze: sam się na nią wprosiłem do ich klimatycznego butiku przy ulicy Kopernika. Jan Barba to marka, której od początku kibicuję i której olfaktoryczne poczynania wiernie śledzę. Po debiutanckich Superiore i Chypre, mocno kwiatowej Alhambrze i zeszłorocznym migdałowym Sérail przyszedł teraz czas na zapach zupełnie inny i bez dwóch zdań najlepiej trafiający w moje gusta u Jana Barby. Nazywa się Aiyoku i jest najbardziej drzewnym, najbardziej wytrawnym i najbardziej męskim zapachem w ich kolekcji. Męskim, co wcale nie musi oznaczać, że przeznaczonym tylko dla mężczyzn.  Jego umowną ‘męskość’ postrzegam w prostocie, sile i świeżości połączonych tak, że na mojej skórze powstają krajobrazy, na które mogę patrzeć godzinami. Otwarcie jest bardzo świeże, wytrawnie cytrusowe. Na mój gust to grejpfrut, może pomieszany z olejkiem cytronelowym. Im dalej w las, tym więcej drzew. Całe mnóstwo. Ten las jest jasny, lekko wilgotny i momentami zielony. Czuć mokrą glebę, soki drzew i świeżość liści. Mój nos czuje akordy cedrowe, cyprysowe i pięknie wetyweriowe. Ta egzotyczna trawa, a właściwie jej korzenie, dominują w sercu i bazie kompozycji, uwalniając wszystkie swoje piękne odcienie – zielone, ziemiste, drzewne, chłodne i smoliste. Inspiracją dla Aiyoku był leśny japoński  krajobraz. Kora drzew, mech, runo leśne. Wszystko to przefiltrowane przez rześkie, czyste powietrze. Autor kompozycji i twórca marki – Bartek – tradycyjnie nie zdradza listy nut zapachowych. Zapewnia natomiast, że perfumy pozbawione są substancji wzmacniających zapach, jego trwałość i zasięg. Są bowiem tworzone dla posiadacza/posiadaczki, a nie dla otoczenia. Naturalny zapach utrzymywać się ma w naszej prywatnej strefie i być dyskretnym podkreśleniem naszej osobowości. Na mojej skórze Ayioku brzmi jednak bardzo doniośle. A do tego pięknie. Czego chcieć więcej? Zabrałem ten las do domu, gdzie drewna w zapachach już nie mało, ale to, przyznaję, jest jednym z najlepszych.

20201204_212341-COLLAGE.jpg

Ulubieńcy Be:

Choć Be ostatnio często chodzi sauté (i odgraża się, że tak będzie coraz częściej) to wśród jej ulubieńców listopada znalazły się aż dwa kosmetyki do makijażu właśnie. Pierwszym z nich jest paleta SEPHORA FACE + EYES oferująca kompleksowy upiększający makijaż cery i oczu. W jej skład wchodzą 4 produkty do twarzy: róż do policzków (Cheek on fleek), bronzer (Beach week) oraz dwa rozświetlacze (Light it up i Glam & fab). Do oczu znajdziecie tu aż 8 cieni o wykończeniu matowym i błyszczącym. Całość utrzymana jest w odcieniach ‘nude’ – zgaszone róże, beże, złoto i brązy co sprawia, że nadaje się idealnie do tworzenia makijażu codziennego. Dodatkowym atutem produktu jest składana, kompaktowa budowa i możliwość zabezpieczenia jej gumką. W tej formie świetnie się sprawdzi na wszelkiego rodzaju wyjazdy. Drugim makijażowym ulubieńcem Be jest pomadka Make Up For Ever, która po wyjęciu z opakowania wygląda jak mascara. Skąd taki zabieg? Rouge Artis zainspirowana jest pracą mistrzów makijażu, a ci uważają, że dobry uchwyt kosmetyku jest nierzadko połową sukcesu. Przedłużoną skuwkę pomadki po zdjęciu przekładamy z drugiej strony co wyraźnie wydłuża produkt i pozwala na komfortową i precyzyjną aplikację. Be wybrała kolor Sassy Rhubarb (164) w pięknym naturalnym „brudnym” różu. Docenia jej matowy efekt i ultra-kremową odżywcza konsystencję. W temacie pielęgnacji Be polubiła odnowiony w tym roku flagowy produkt „zielonej” linii Helena Rubinstein Powercell Skinmunity Youth Reinforcing Serum. Jego uproszczona i bardziej skoncentrowana formuła poprawia jakość skóry (wygładza niedoskonałości i szorstką powierzchnię) oraz uwydatnia cechy młodości (odpowiednie napięcie i zdrowy blask), dzięki czemu sprawia, że skóra jest mocniejsza i bardziej młodzieńcza. Kluczowym składnikiem serum są roślinne komórki macierzyste pochodzące z kopru morskiego. Zapewniają więcej energii na poziomie komórkowym skóry. Z tego co słyszę Be najbardziej lubi błyskawicznie wchłaniająca się konsystencję, natychmiastowy efekt rozświetlenia cery i widoczne po dłuższym stosowaniu lepsze napięcie skóry. Serum nakłada zawsze rano pod krem dzienny i wieczorem – jak twierdzi – jeśli nie zapomni. Czegoś w tym zestawieniu brakuje? Oczywiście zapachu! Ale jest i on. Be nieczęsto towarzyszy mi w odwiedzinach w perfumerii. Nie kręci jej to – najdelikatniej rzecz ujmując – i ja to szanuję. W listopadzie jednak, w pewnym sensie podstępem, zaciągnąłem ją do House of Merlo. I o dziwo spodobało się i jestem pewny, że to sprawka uroczej właścicielki, której entuzjastyczne i zrelaksowane podejście zjedna sobie niejednego opornego klienta. Be przetestowała zapachy Coreterno (każdą srokę zwiodą te wyjątkowe rockowo-barokowe flakony!). Wśród nich najbardziej spodobał jej się Punk Motel. Do tego stopnia, że wyszliśmy z próbką, którą Be namiętnie w drugiej połowie listopada używała. Przyznaję, że ten zapach jest bardzo Be-owy: kobiecy, słodki, ale nie za ciężki. W nutach głowy znajdują się tu bergamotka i delikatna biała róża, serce to morze salicylanów, które dają efekt solarności, w bazie zaś ulubione przez Be piżmo i wanilia. Kto wie, może to skończy się flakonem…

 

GDZIE TO KUPIĆ?

Vilhelm Parfumerie: GaliLu

Olibere: Sopocki Styl, House of Merlo

Exuma Parfums: www.exumaparfums.com

Phytomer: www.bimprofessional.pl

Jan Barba: www.janbarba.com

LOVISH: www.lovish.pl

Couto: www.lulua.pl

REF: www.dwshop.pl

Leonor Greyl: www.beautyboutique.pl

Mas du Roseau: www.nap.com.pl

Cartier: Douglas

Cyrulicy: www.cyrulicy.pl

Make Up For Ever: Sephora

Helena Rubinstein: Sephora

Coreterno: www.houseofmerlo.pl









*RECENZJA* - Serge Lutens, Des clous pour une pelure

*RECENZJA* - Serge Lutens, Des clous pour une pelure

Diptyque, Marvelous Beasts

Diptyque, Marvelous Beasts