ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of January

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of January

Styczeń minął nie wiem kiedy. Pamiętam szok na rozpoczęcie tego roku, gdy pierwszego stycznia po przebudzeniu zobaczyłem na ekranie telefonu informację: Warszawa 16 °C. Dziś, gdy to piszę, wróciliśmy z polowania na WOŚPowe serduszka i jest znacznie bardziej zimowo. A w między czasie posypało białym. Lubię śnieg… obserwowany zza okna, jednak z końcem stycznia zaczynam już odliczać do wiosny.

Blogowo rok zaczął się rozkręcać powoli. Większość styczniowej pary poszła w Podsumowanie Roku 2022, które mam nadzieję każdy z Was już odwiedził. Powstała też nowa rubryka – What’s New? – w której co miesiąc mam zamiar informować Was o nadchodzących nowościach zapachowych i nie tylko. Na łamy bloga powrócił Pamiętnik Charliego. W styczniowym odcinku wspominam w nim wodę kolońską L’Occitane we flakonie o imponujących rozmiarach.

Nadal pracuję z domu, w zasadzie wyłącznie. Każda możliwość wyrwania się ‘do miasta’ jest więc nie lada atrakcją. W styczniu odwiedziłem parę fajnych miejsc z zapachami, kawą i dobrym jedzeniem. Trafiłem też do Muzeum Selfie. Świetne miejsce na kreatywne fotki, ale jednak w asyście osobistego fotografa. W kinie zaliczyliśmy satyrę obyczajową W Trójkącie (czy wiecie gdzie znajduje się ‘trójkąt smutku’?), a przy okazji odkryliśmy bardzo stylowy drink bar przy warszawskiej Kinotece, którego nazwa to… Charlie.

Podczas odwiedzin w GaliLu zauroczył mnie najnowszy zapach marki Ormaie – Tableau Parisienne. Szalenie szykowna tuberoza. Ten kwiat zresztą towarzyszył mi nie raz tego miesiąca… Nabyłem wtedy 13 numer magazynu NEZ, który ma u nas lekkie opóźnienie. W tej wiosenno-letniej edycji 2022 studiowałem m.in. drzewo genealogiczne rodziny zapachów wodnych, przeczytałem wywiad z Markiem Buxtonem i artykuł o włoskim perfumiarstwie. Podczas szalenie miłej pogawędki z właścicielami House of Merlo natomiast poznałem smakowite zapachy Milano Fragranze ( Panettone i Diurno!), zupełnie nową dla mnie markę Binet Papillon (dziękuję za piękny discovery set!) i nową niebieską linię kadzidełek w zapałkach Hibi Deep. Wróciłem do domu z Ambergris. Aaaaa bardzo spodobał mi się jeszcze tam nowy zapach Kinetic Perfumes – Nel. Szalenie wdzięczna, kobieca kompozycja!

W styczniu napawałem wzrok i nozdrza pięknym aromatem mimozy, która właśnie gdzieś tam na południu Europy zaczyna obwieszczać nadejście wiosny. Z tej też okazji zwiozłem do Warszawy zapach Herba Mimosa z butikowej linii Chloé, który wywędrowała do domu moich Rodziców na czas remontu. Po styczniowej mimozie pozostaną mi zdjęcia i aromat tej pięknej pudrowo-zielonej kompozycji we flakonie. Innym razem wwąchiwałem się zaś w zapach świeżej tuberozy, którą po raz pierwszy w życiu miałem przyjemność gościć w domu. Wieczorami pachniała oszałamiająco! A jak wszedłem w jej posiadanie? O tym przeczytacie za chwilę poniżej…

Cóż jeszcze robiłem w styczniu? Kąpałem się w kuli Starej Mydlarni Citrus Wood. Bardzo polubiłem zapach tej rozbudowanej linii dla mężczyzn. Paliłem świece zupełnie nowej polskiej marki Déesse – Tokyo i Tulum. Ta druga jest zdecydowanie moja! Oglądałem pokazy z paryskiego tygodnia mody. Schiaparelli Haute Couture Inferno mnie zszokowała, ale chętnie przeczytałem objaśnienia mądrych modowych głów i czegoś się nauczyłem. Zdecydowanie bardziej jednak podobało mi się bestiarium Chanel. Pokaz, w którym modelki wychodziły z ogromnego tekturowego kurczaka, byka czy ula, zachwyciła mnie lekkością, bezpretensjonalnością i… cylindrami. Viktor & Rolf za to mnie totalnie rozbawili swoimi sukienkami, które modelki noszą w poprzek, obok lub za sobą. Pomysłów kreatorom nie brakuje. Koniecznie to obejrzyjcie!

W swoje imieniny pachniałem L’Ombre dans L’Eau Diptyque. Ten zapach zawsze wypełnia mnie witalnością i radością. Wcześniej bawiłem się kredkami do oczu Annabelle Minerals i wymalowałem sobie nimi na oku męską kreskę. Myślę, że jak na pierwszy raz całkiem nieźle mi wyszło. Zestaw kredek nadesłano w konkursie Love Cosmetics Awards, którego edycja 2023 właśnie ruszyła. I w zasadzie od tego powinienem był zacząć: cały miesiąc przyjmowałem pudła ze zgłoszeniami konkursowymi, otwierałem je, segregowałem ich zawartość i rozdzielałem wśród moich testerek i testerów. Jest tego tyle, że będzie o czym pisać przez cały rok, a ja zdobędę nowe umiejętności w dziedzinie magazynowania i logistyki! Pierwsi faworyci już dziś pośród naszych Ulubieńców Stycznia. No to zaczynamy!





ZAPACH:

W styczniu totalnie zauroczyła mnie paczula w najnowszej kompozycji The Different Company – Dance of the Dawn – choć od początku biłem się z jej fioletowym kolorem, który – jakkolwiek piękny – nie koresponduje mi z paczulową wonią. Teraz trochę już przywykłem, sam zapach niezmiennie mnie przekonuje. To pięknie zrównoważona paczula unisex. Mogłaby trochę dłużej trwać na skórze. W ubraniach na szczęście siedzi nawet do dwóch dni. Z trwałością zupełnie nie ma z kolei problemów limitowany zapach Maison Crivelli, który miałem ogromna przyjemność poznać. Kompozycja celebruje 10-lecie praskiego concept store’u Ingredients – stąd też jej nazwa Ingredients 07\2012. Nuty zapachu nie są ujawnione, ale mój nos wyczuwa tu wytrawne, mocne drewno, klimaty smoliste (w tym smolistej herbaty) i dymne poprzetykane świeżością. Całość ostudza się do drzewno-ambrowej bazy i ma imponującą trwałość. Myślę, że to mógłby by być hit na miarę Bois Imperial czy Ganymede. Mówiąc to nie twierdzę wcale, że jest do nich podobny. Ingredients 07\2012 dostępny jest jedynie w Pradze lub – w postaci flakonu i próbki w zestawie – w e-shopie marki Maison Crivelli. Chyba nikogo nie zdziwi gdy powiem, że drewno wyczuwalne jest również całkiem dobrze w trzecim zapachowym ulubieńcu stycznia. Antal autriackiej marki Estoras to piękna, wielowarstwowa kompozycja osnuta wokół wytrawnej róży – drzewnej, pikantnej, geraniowej, lekko ambrowej z doskonale podanym iso e super. Mam ten zapach w próbce, ale chyba zacząłem chorować na #chcęcałyflakon!



 

TWARZ:

Pierwszego dnia roku użyłem nowego kremu do twarzy, który odleżał trzy miesiące w szafce. Użyłem i przeżyłem olśnienie. Niby zwykły krem nawilżający, a jak bardzo niezwykły. Po pierwsze jego boski zapach neroli! Z rana daje mi tyle przyjemności! Po drugie jego konsystencja. Bogata, ale roztapiająca się na skórze. Po trzecie, dotrzymana obietnica nawilżenia przez cały dzień. Murré Everyday Moisturizing Cream (nie dajcie się zwieść angielskiej nazwie, to polska marka!) to jeden z najlepszych kremów nawilżających jakich używałem w ostatnich latach! Olejek Regeneracyjny Pixi musiał odleżeć nawet dłużej! Po prostu na pewne kosmetyki musi nadejść czas. Ten specyfik o trójfazowej formule jest nasączony witaminą C, która rozświetla cerę. Lekki olejek jednocześnie odżywia skórę, a na poprawę kolorytu niewątpliwie mają wpływ zawarte wyciągi z  kurkumy i marchwi. U mnie bardzo dobrze sprawdzał się jako produkt na szyję lub okazjonalnie na noc do masażu całej twarzy pod krem. Trzeciego ulubieńca zacząłem, dla odmiany, używać od momentu jego otrzymania. Kuracja z retinalem na noc z nowej linii ALGOPRO Sensum Mare towarzyszy mi już od końca listopada. Używam regularnie wieczorem, choć pokusy do sięgania po nowe są niezliczone. Wiem jednak, że w przypadku kuracji retinalowej szalenie ważna jest długotrwałość i systematyczność. Serum wprowadzałem powoli i ostrożnie. Żadnych podrażnień nie odnotowałem. Zauważyłem jednak bardzo zadowalającą poprawę ogólnej kondycji skóry. Jest lepiej napięta, wygładzona, pory są węższe, nie pojawiają się niedoskonałości. Jestem bardzo zadowolony! Niedługo wskakuję na wyższy retinalowy poziom – kończę serum 0,08% i przesiadam się na 0,16%.



 

BODY:

Po krótkim romansie z roll-onem The Grey, powróciłem do dezodorantu w sztyfcie. W styczniu poznałem produkty hiszpańskiej marki barberskiej Floïd. Bardzo przypadł mi do gustu (i skóry) ich dezodorant z naturalnym magnezem Citrus Spectre. Jest dość suchy, pudrowy, ale nie kruszy się i gładko sunie po skórze. Żadnych białych plam, od razu można się ubierać. Świeży cytrusowy zapach to dla mnie zawsze plus! Wspominałem o linii Citrus Wood marki Stara Mydlarnia. W ramach konkursu LCA mam przyjemność testować kilka produktów wchodzących w jej skład. Bardzo fajnie sprawdza mi się szampon w kostce z odżywką. Zawiera masło shea, inulinę, prowitaminę B5 i witaminę E. Pozostawia zapach drzewa cytrusowego połączonego z aromatem paczuli, geranium i kardamonu. Fajna niedroga i ekologiczna opcja. Drugim produktem do ciała wśród kandydatów w konkursie LCA był krem do stóp z nowej (przynajmniej dla mnie) marki Herbus. Wszystkie jej produkty w swoim składzie mają sztandarowy składnik - babkę lancetowatą. Krem do stóp genialnie wygładza skórę, a przede wszystkim pięty, bardzo szybko się wchłaniając. Ma niesamowity ziołowy zapach!



 

BRODA & GOLENIE:

W ramach prezentu świątecznego otrzymałem zapakowany w super retro puszkę zestaw do golenia włoskiej marki Proraso. W jego skład wchodziły krem przed goleniem, tzw. pre-shave, krem do golenia i balsam po goleniu. Nutą przewodnią tej serii jest eukaliptus połączony z mentolem. Zatem przy goleniu wieje chłodem. Z tej trójki najlepiej oceniam Crema Pre Barba czyli krem przed goleniem, który nakładamy jako pierwszy etap ochrony skóry. Położony na skórę pod krem do golenia zapewnia dokładne i bezpieczne golenie bez zacięć i podrażnień. I rzeczywiście ostrze mojej maszynki mknie po skórze gładko i bezkrwawo. Zawarta gliceryna tworzy niewidoczną tarczę, którą potem wzmacnia właściwy krem do golenia. Fajnie mieć cały zestaw, ale jeśli z jakiegoś powodu nie możecie go mieć, zainwestujcie właśnie w pre-shave. Warto mieć taki kosmetyk w łazience. A ten od Proraso jest bardzo dobry!




 

ŚWIECA:

Świec Candly & Co miałem już okazję palić kilka. Zapamiętałem sprzed lat mocną, kadzidlaną, o czarnym wosku. Teraz kolekcja została odświeżona. Oferuje 8 opcji zapachowych dostępnych w formie świec (z różnymi sentencjami) i dyfuzorów. Pośród tych, które ostatnio paliłem, pragnę wyróżnić No. 6 Galbanum / Drzewo Sandałowe. Dominuje tu zdecydowanie klimat drzewny, dla mojego nosa miękko-drzewny. Ten aromat mnie relaksuje, otula jak kaszmirowy szal. Galbanum dodaje fajnego zielonego akcentu. Wśród pozostałych nut poczujemy kardamon, ambrę, papirus i rumianek. Moc świecy określiłbym jako średnią. Po dwóch godzinach palenia fajnie, ale nie męcząco wypełnia małe wnętrze. Oprawa jest elegancka w duchu minimalizmu. Na mojej świecy widnieje napis Late Night Feelings, choć przyznam szczerze, że świece tę lubię palic najbardziej w ciągu dnia. Candly & Co ma przepięknie zaprojektowane zewnętrze pudełka. Zawsze szkoda mi się z nimi rozstawać. Polecam tę rodzimą markę Waszej uwadze!

 

FLAKON:

Klasyczne flakony Diptyque od zawsze mnie fascynują. Uwielbiam ich owalny kształt i czarnobiałość. Marka jednak od czasu do czasu zaskakuje nas wlaniem w nie koloru. Tak też stało się i przy okazji limitowanej edycji klasycznej tuberozowej kompozycji Do Son. Zamiast klasycznej owalnej etykiety trójwymiarowy grawer w odcieniu turkusu przywołującego odcień Morza Południowochińskiego. Jak zwykle u Diptyque flakon możemy podziwiać z dwóch stron. Od frontu zobaczymy nazwę perfum i motyw pagody otoczonej egzotycznym kwieciem. Na rewersie morski pejzaż korespondujący z tzw. wypadkiem olfaktorycznym jaki perfumiarz celowo popełnił tworząc Do Son. Do upojnego aromatu białych kwiatów dodał akord morskiej bryzy sprawiający, że nosząc Do Son nigdy nie poczujemy się przytłoczeni. W limitowanej odsłonie skusić się można na wodę toaletową (teraz także w mniejszej pojemności 30ml) lub perfumowaną (z czarną obręczą). Do kolekcji dołącza teraz też żel do mycia ciała. W turkusowej odsłonie można nabyć też świecę Tubereuse i ozdobiony kolorowym motywem zapach w solidzie. Nową limitowaną kolekcję Do Son wraz z towarzyszącym jej animowanym filmem reklamowym z muzyką Jamesa Blake’a odkryłem w butiku marki w Hali Koszyki. Pachniało tam wtedy obłędnie tuberozami, które zdobiły wyspę sklepu. Każdy z gości otrzymał jedną gałązkę do domu. W ten właśnie sposób mogłem cieszyć się świeżym aromatem tuberozy nie tylko z flakonu, ale po raz pierwszy prosto z jej bladoróżowego kwiecia.





 

ZABIEG:

O produktach KOVALITE Skin nie raz już u mnie czytaliście. Warszawska Izba Lordów też musiała się przewinąć. Teraz te dwie polskie marki połączyły siły by zaoferować facetom zabieg typu flash beauty o nazwie Kovalite Skin Express Stress Relief. Podczas 15 minut barber wykonuje oczyszczający, relaksujący i nawilżający masaż bazujący na trio pielęgnacyjnym KOVALITE Skin i technice gorących ręczników. Pierwszy etap to oczyszczenie przy pomocy żelu wash it! hydrator. Następnie przychodzi czas na dogłębne odprężenie i masaż twarzy, szyi i uszu na bazie maski re-charge! mask. Domknięciem mini zabiegu jest aplikacja kremu nawilżającego chil out! moisturizer. Całość wykonywana jest w wygodnym barberskim fotelu, w pozycji pół-leżącej. Zapach kosmetyków KOVALITE Skin (specjalnie opracowana kompozycja o właściwościach redukujących stres z grejpfruta i czarnego świerku) wraz z urozmaiconymi technikami masażu pozwala na dogłębne odprężenie. Wychodzimy zrelaksowani i z nową twarzą. A wszystko to w kwadrans! Ja już wypróbowałem!




 

ULUBIEŃCY BE:

Zapach The Different Company, o którym wspominałem wyżej, stał się także ulubieńcem Be. Jej nos odbiera go jako ‘zapach świeżo zatemperowanego ołówka’ z czym po części muszę się zgodzić. Także paczulka z Dance of the Dawn przypasiła nam obojgu, do tego stopnia, że stworzyłem zainspirowany nią wpis o zapachach do dzielenia się. Be bardzo dzielnie pomaga mi w konkursowych testach. Wybiera sobie z paczek swoje ulubione smaczki. Jednym z nich są maskary. Bardzo polubiła pogrubiającą i wydłużającą The Precision z makijażowej linii Wings of Color marki AA. Ponoć jest lepsza od Chanel, którą dostała ode mnie pod choinkę. Przełknąłem to z godnością. Dobrze sprawdza się też na jej skórze rozświetlający krem-baza marki PhlovDiamond Look. Produkt ma beżowo-perłowy kolor, nadaje twarzy naturalny glow, a przy tym dobrze nawilża i zapewnia ochronę anti-pollution. Be używa go samodzielnie lub jako bazę pod makijaż. Czwartym faworytem był produkt do ciała, aczkolwiek z jednym małym zastrzeżeniem. Mowa o solnym peelingu do ciała Mokosh Pomarańcza z cynamonem. Kosmetyk zawiera sól z Morza Martwego, masło shea i mieszankę cennych olejów. Jest dość ostry, ale Be czasem tak lubi. Jego ogromną zaletą jest to, że nie pozostawia grubej, tłustej warstwy na skórze. Pięknie pachnie pomarańczą. Niestety jego żółty kolor zostaje na wannie.

 

 

GDZIE TEGO SZUKAĆ:

The Different Company: www.beautyboutique.pl

Estoras: www.lamvsco.pl oraz Mood Scent Bar

Maison Crivelli: www.maisoncrivelli.com

Sensum Mare: www.sensummare.pl

Pixi Cosmetics: Sephora

Murré: GaliLu

Floïd: www.voltshop.pl

Herbus: www.herbuscosmetics.com

Stara Mydlarnia: salony firmowe

Candly & Co: www.candly.eu

Proraso: Douglas

Diptyque: GaliLu oraz butik firmowy w Hali Koszyki

Kovalite Skin: Warszawska Izba Lordów

Phlov by Anna Lewandowska: Sephora

Mokosh: www.mokosh.pl

AA: Rossmann

Amouage, The Odyssey Collection. Chapter 3: ESCAPE

Amouage, The Odyssey Collection. Chapter 3: ESCAPE

CO NOWEGO? - LUTY

CO NOWEGO? - LUTY