ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of June

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of June

Czerwiec to jeden z moich ulubionych miesięcy. Starałem się z niego więc wycisnąć ile się dało. Każdą chwilę jasności, ciepła, zieleni i nadziei. Sprawdźcie rezultaty tego wyciskania.

Kiedyś miałem tak z oudem, teraz z matchą. Gdy wszyscy oszaleli na ich punkcie ja byłem w najlepszym wypadku obojętny. Z czasem jednak przekonałem się i polubiłem. Dlatego tegoroczny czerwiec stał u mnie pod znakiem matchy właśnie. Piłem ją w Café Fourteen w Warszawie oraz na miejscu w Strzykawie i Fragment Café. W tym ostatnim miejscu serwują ją z gałką lodów matcha własnej roboty – pychota!

Ale w sumie to miałem zacząć od tego, że czerwiec zaczął się oczywiście od Dnia Dziecka i ważnych wyborów. Ja wtedy podjąłem kilka bardzo dobrych. Na przykład pachniałem Habit Rouge Spirit Guerlaina, limitowanym zapachem, którego recenzję znajdziecie na blogu.

Cały miesiąc podziwiałem kwiaty. Na różne sposoby. Piwonie, róże, irysy, glicynie, jaśminowce, wiciokrzew… To one obok zapachów oraz sztuki (o tym za chwilkę) zawsze dodają mi wiatru w żagle nawet gdy wody mocno zmącone. 

W czerwcu dwukrotnie odwiedziłem stolicę, a pod koniec miesiąca skoczyłem też do Krakowa. Te wyjazdy zawsze pozwalają mi być na bieżąco z nowościami, choć co ciekawe podczas jednego z wyjazdów do Warszawy odwiedziłem tylko dwie perfumerie, za to aż cztery muzea! Ale nawet w nich nie obyło się bez wąchania. Totalnie polecam immersyjną wystawę „Alfons Mucha – Magia Secesji”, dla której specjalnie stworzono trzy zapachy. Z tego co czytałem planowane też są w związku z tą wystawą warsztaty zapachowe współorganizowane z marką SLOU LAB. Sprawdzajcie termin na ich stronach.

W czerwcu poznałem następujące nowe marki: Birkholz (Quality), L’Entropiste (House of Merlo), Chambre 52 (Mood Scent Bar), Pictura Fragrans i Maqueda (Lulua) oraz Anomalia (GaliLu). Odkryłem też nową linie zapachów i świec odzieżowej marki COS. Spodobała mi się tam fiołkowa świeżość w zapachu autorstwa Nathali Lorson Mythe. A poza tym powąchałem tyle nowości ile się dało. Oto co zdołałem zapamiętać: Foresta Magica, Breathe, Velvet iris, Phaesus, Palais Bourbon, Pomelo Assoluto, Oud Nabati, Mon Santal, Silent Vow, Tulum Junglespace, How to Say Bicycle in French, Infusion de Rhubarbe, O obrotach… Odwiedziłem nawet przybytek perfumiarstwa arabskiego! W Arabian Oud House mieszczącym się w Fabryce Norblina powąchałem kilka pięknych zapachów marki Amazing Creation. Warto tam zajrzeć!

Ale nie odkrywałem tylko nowości. Dzięki perfumeria.pl mogłem w końcu dobrze przetestować nieznany mi dotąd zapach z bardzo lubianej La Collection Boucheron. Mowa o Patchouli d’Angkor z 2018 roku. Bardzo nietypowej paczuli – szyprowej, miękkiej, czystej, pudrowej i owocowej. Jeśli przepadaliście za Patchouli Tentation Bvlgari tutaj znajdziecie podobny klimat.

Wymieniłem różne kwiaty, który cieszyły moje oko w czerwcu, ale to róż doświadczyłem w najpiękniejszy i najbardziej hojny sposób. Wszystko za sprawą pewnego warszawskiego eventu, który odbył się w rosarium warszawskiego Ogrodu Botanicznego. Więcej o tym niezwykłym spotkaniu poniżej. A skoro przy różach już jesteśmy, to jednej doświadczyłem w bardzo nieoczywisty sposób. Zjadłem ją! Tak, pod postacią sorbetu stworzonego z inspiracji nowego zapachu Aqua Allegoria Guerlaina Rosa Verde. Genialna mieszanka na upały – róża, ogórek i dużo mięty! Wypatrujcie tego lata kolejnych guerlainowskich smaków w warszawskim Lukullusie. Róże jadłem, a piwonie paliłem – naprawdę zwariowałem w czerwcu na punkcie kwiatów. Z Warszawy przywiozłem sobie japońskie kadzidełka Hibi o piwoniowym aromacie. Przypominam, że szukać ich powinniście w House of Merlo.

W czerwcu rozkroiłem też dorodną cytrynę, którą sam wyhodowałem. Do spożycia się nie nadawała, ale dumny jak paw i tak byłem. Pewnej soboty zafundowałem sobie tajski relaks w postaci genialnego masażu, najdłuższy dzień w roku spędziłem jeżdżąc na rowerze do północy, a w Dzień Ojca jadłem z Tatą lody miętowe z czekoladą i spryskiwałem nas Kryptomintem. Jadłem też na potęgę bób, a w Krakowie oprócz pysznej kawy w Cavi Café wypiłem zdrowe, bezalkoholowe prosecco wykonane z octu jabłkowego, syropu z kwiatów czarnego bzu i wody z bąbelkami. W Warszawie odwiedziłem przestronny butik HDREY i kameralne concept store Wonderberry. Testowałem w ciemno nową niszową markę w subskrypcyjnym Nosy Club, w krakowskiej perfumerii Lulua uczestniczyłem w bardzo poetyckiej premierze włoskiej marki Maqueda, a przed galą finałową Love Cosmetics Awards na twarz zapodałem sobie rozświetlającą, bankietową maskę w płachcie Phytomer.

No właśnie! Nie było jeszcze o czerwcowych kosmetykach! No to wjeżdżają teraz. Poznałem premierowe serum By the Ray, nowość Lancaster Unifying Serum SPF50, nowy stuff od Cyrulików, uniwersalny balsam zapachowy Bleu de Chanel, błyszczyki i pudry Sensum Mare, nową polską markę dla aktywnych Lynvë, australijskie samoopalacze Bondi Sands (znajdziecie je w Douglasie), oraz nowe kremy po goleniu Mokosh i Eisenberg. Testowałem też poznane na warszawskim evencie rozświetlające serum Nivea Luminous Skin Glow

To teraz już chyba z wszystkiego czerwcowego się wyspowiadałem. Przejdźmy do wyróżnionych produktów, miejsc i chwil.











 

ZAPACH

I znowu jest tak, że żadnego z moich zapachowych ulubieńców czerwca nie mam, ale nie przeszkadza mi to w ich docenianiu i rozkoszowaniu się z próbek. A oto dlaczego. Foresta Magica – kolejny owoc współpracy Lorenzo Pazzaglia i perfumerii House of Merlo – wzięła mnie przez zaskoczenie. Po tym co czytałem, i oglądałem spodziewałem się pachnidła na wskroś zielonego, soczystego i świeżego. I owszem odczuwam te klimaty, ale tylko na samym początku. Potem Foresta Magica robi się mniej foresta, a bardziej magica dzięki przepięknie ugniecionej z żywicami, drewnami i kwiatami lawendzie. Kompozycja na mojej skórze staje się bardzo elegancka, ciepła, ambrowa, a przy tym aromatyczna i z fajnym werbenowym twistem. Bardzo dobrze się dogadujemy. Uważam, że ten zapach trzeba zdecydowanie poznawać na skórze. W przypadku nowego Velvet Iris Essential Perfumes spodziewałem się, że będzie dobrze i się absolutnie nie zawiodłem. Najpierw otrzymałem próbkę, po dwóch tygodniach zdecydowałem się na kupno travelka. No więc jaki to irys? Drzewny, balsamiczny, ziemisty, trochę przybrudzony. Czuję wyczekiwane galbanum, słodko-ziołowy mastyks i skórzaną bazę. W ogólnym rozrachunku jest to dla mnie irys bardzo zamszowy, który na szczęście za bardzo się nie wysładza, ma średnią projekcję, ale bardzo dobrą trwałość. Nie wykluczam, że kolejnym krokiem będzie duży flakon, choć najbardziej chciałbym balsam do ciała o tym aromacie. I w końcu O obrotach polskiej marki Chronicles, które olfaktorycznie nawiązuje do Mikołaja Kopernika oczywiście i jego słynnej teorii holiocentrycznej. Miałem być na premierze tego zapachu w Toruniu – nie wyszło – twórcy byli jednak tak mili, że przesłali mi próbkę, no i straciłem głowę dla tej… kocanki. Tak, właśnie ten akord jest tematem przewodnim O obrotach. Helicrysum Italicum ze swoimi ciepłymi i solarnymi brzmieniami, ze swoją suchością, miodowością i chyba moją najukochańszą nutką rosołku z curry. No uwielbiam! Zapach przepięknie snuje się po mojej skórze, pojawia się i znika choć nie znika godzinami. Brawo, doskonała premiera!


 

TWARZ

W kwestii twarzy w czerwcu wszystko kręciło się u mnie już wokół letnich klimatów. Chroniłem skórę przed słońcem, rozświetlałem ją oraz wyczarowywałem na niej lekki brąz. Jakie kosmetyki mi w tym pomagały? W temacie ochrony przeciwsłonecznej bardzo polubiłem nowe Unifying Serum SPF50 z linii Sun Perfect marki Lancaster. Oni mnie jeszcze nigdy nie zawiedli. Serum jest płynne i bardzo ładnie stapia się ze skórą nie powodując uczucia klejenia czy zapychania. Oferuje bardzo szeroką fotoochronę, ale dodatkowo działa na skórę jak najlepszy kosmetyk anti-age, ma bowiem działanie przeciwzmarszczkowe i anty-przebarwieniowe. Jedyne do czego mogę się przyczepić to fakt, że za szybko się kończy. Ale to chyba dlatego, że naprawdę sobie go nie żałuję. „Dwa palce” wchodzą z łatwością, a przy innych produktach miewałem często z tym problem. Pod SPF, a także od czasu do czasu wieczorem, lubiłem w czerwcu stosować multipeptydowe serum Way go Glow od By the Ray. By the Ray to bardzo ciekawa platforma sprzedażowa oferująca wszystko o czym zamarzyć mogą niszowi podróżnicy: piękne designerskie torby i plecaki, akcesoria podróżne i plażowe, elektronikę i oczywiście starannie wyselekcjonowane kosmetyki. Way to Glow to ich pierwszy produkt własny, tym bardziej należą się gratulacje, bo jest naprawdę świetnie dopracowany. Lekka, płynna konsystencja, bogactwo składników (peptydy, algi, ceramidy, kawior limonkowy, prebiotyki), no i przede wszystkim tytułowy blask, który pojawia się natychmiastowo. Jest świetlisty, zdrowy, nieprzerysowany – taki w sam raz. Pięknie rzeźbi twarz światłem. Lubię go nawet punktowo dokładać w ciągu dnia. Nigdy nie przedawkowałem. Kosmetyk ma też rozpieszczający zapach łączący nuty sandałowe i waniliowe. Spośród kolorowych kandydatów w tegorocznym konkursie Love Cosmetics Awards zostawiłem sobie do własnego użytku 5 rzeczy. Jedną z nich jest mineralny prasowany bronzer marki Annabelle Minerals. Polubiłem go z kilku powodów. Po pierwsze nie świeci się i nie mieni (są jednak granice tego całego glow!). U mnie efekt półmatowy. Po drugie – nie zostawia plam, łatwo się aplikuje i stopniuje jego intensywność. Po trzecie znalazłem kolor idealny dla mojej cery – chłodny brąz ‘cold brew’. I w końcu bardzo fajne metalowe etui, do którego można dokupić wkłady. Gdyby było czarne byłby to mój strzał w dziesiątkę, ale nie można mieć wszystkiego. Zostaje ze mną na lato o ile nie na lata.


 

BODY

W czerwcu pojawiły się pierwsze upały i wtedy właśnie doskonale układało mi się włosy nowym produktem ze stajni Cyrulików – bardzo mocną pomadą Rogue. Produkt ma mocny chwyt, ale nie tworzy skorupy ani tłustej warstwy. Z łatwością ślizga się na dłoniach i z łatwością osiada na włosach. Nie ma też problemu z jego wymyciem. Nie przesuszył mi włosów, ani nie podrażnił skóry głowy, natomiast za każdym razem dawał to cudowne miętowe orzeźwienie, które jest sztandarową cechą całej kolekcji Rogue (mamy w niej już teraz 5 produktów!). Latem jest tak, że nie lubię się opalać, ale lubię mieć opalone nogi. Zanim więc złapię odpowiedni brąz na rowerze, postanowiłem przyspieszyć proces nowymi na naszym rynku piankami samoopalającymi prosto z Australii – Bondi Sands. Otrzymałem do przetestowania kilka produktów (najbardziej polubiłem Aero Self Tanning Foam 1 Hour Express) i muszę powiedzieć, że ich stosowanie jest łatwe jak abc, a efekt bardzo naturalny. Dzięki aplikacji przy pomocy specjalnej rękawicy i trzymając się kilku prostych zasad nie można sobie w zasadzie zrobić nimi krzywdy. Pianki nie mają tego przykrego zapachu znanego ze starszej generacji produktów samoopalających, a uzyskany odcień nie ma nic wspólnego z żółcią czy sokiem marchewkowym. W najgorszym przypadku, jeśli kolor opalenizny nie rozłożył się jakimś cudem równomiernie, ewentualne błędy można ‘wymazać’ specjalną pianką korygującą. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem, ale też póki co nie miałem potrzeby stosowania tego specyfiku. Pisałem chyba niedawno, że bardzo lubię lekkie, suche olejki do pielęgnacji ciała. Ta sympatia nasila się gdy napotykam na takie produkty jak olejek Revive & Relax nowej polskiej (tak, tak, nie szwedzkiej) marki Lynvë. To produkt doskonały, który jak wskazuje nazwa potrafi zarazem ożywić jak i zrelaksować. Pięknie się wchłania. Nie ma mowy o żadnych zalegających tłustościach, a skóra jest bardzo ładnie nawilżona i zdrowo rozświetlona (co super wygląda na opalonych nogach!). Olejek ma przyjemny świeży, zielony, lekko ziemisty zapach, który sprzyja odprężeniu. Doskonale prezentuje się też na półce. Pięknie zaprojektowana butelka z pompką ma absolutnie pobudzający odcień zmrożonej czerwieni. To pierwszy z produktów jaki zachwycił mnie w marce Lynvë (nazwa ko kombinacja słów limfa i werwa). Mam nadzieję, że wkrótce będę mógł Wam opowiedzieć o innych.


 

FLAKON

Jak sami pewnie zdążyliście przez lata zauważyć stylistyka Versace to nie do końca mój vibe. Zawsze bliżej mi było raczej do Armani. A jednak jest coś co uwielbiam u Versace – zamiłowanie do antyku i mitologicznych motywów z nim związanych. W linii męskich zapachów Eros mamy do czynienia aż z trzema. Po pierwsze Eros – grecki bóg miłości oddany w kompozycjach Versace jako połączenie zmysłowości i energii. Po drugie nieodłączna u Versace głowa Meduzy (powtórzona również na korku). Po trzecie geometryczny motyw greca wykorzystany do ozdobienia flakonów i wydobywający niesamowitą iluzję przy wykorzystaniu światła. Ale w najnowszej edycji Eros Najim bardzo przemawia do mnie jeszcze jedno – nowa złocisto-karmelowa barwa flakonu. Idealnie komponuje się ona z olfaktoryczną zawartością, w której znajdziemy nutę karmelu, ale i ogólnym klimatem kompozycji, którą postrzegam jako letnio-wieczorową. A że wieczory latem nie zapadają tak szybko, Versace Eros Najim i jego miodowy flakon kojarzy mi się z wakacyjną złotą godziną. Ten flakon łączy bogactwo z prostotą, jest bardzo wygodny w użyciu, a w najnowszej odsłonie Najim hipnotyzuje wręcz swoim odcieniem. Zawartość też bardzo polubiłem, ale o tym więcej przeczytacie w recenzji.


 

BRODA

Bleu de Chanel. Ten świeżo-aromatyczno-drzewno zapach można nosić na tyle sposobów! Do kolekcji dołączył właśnie Uniwersalny Balsam Perfumowany, który jest edycją limitowaną (tak jak kiedyś kostka mydła!) i który z pewnością ucieszy brodaczy! W końcu! Gęsty balsam o zapachu Bleu de Chanel umieszczono w okrągłym, metalowym pudełku utrzymanym w odcieniach linii. Doskonale sprawdza się jako balsam do brody nadając jej dodatkowej objętości, nawilżając włoski i dyscyplinując je. Ale to nie jedyne jego zastosowanie jakie odkryłem. Nowy All-Over Fragrance Balm bardzo dobrze sprawdza się też jako krem do rąk i każdego innego miejsca, któremu chcemy dostarczyć nawilżenie i zapachu. Stanowi świetny podkład pod klasyczne perfumy. Osobiście stosuje następujący layering: balsam + body spray + perfumy.  Tak wielowarstwowo noszony zapach nie opuszcza mnie przez cały dzień. Nowy balsam doceniam za uniwersalność i wygodne podanie. Z pewnością świetnie się sprawdzi podczas letnich wyjazdów. Jest bardzo lekki i poręczny.



 

EVENT

W czerwcu zostałem zaproszony na trzy warszawskie eventy, każdy o innym charakterze, w innej atmosferze, ale na wszystkich bawiłem się znakomicie. Na początku miesiąca przybyłem do Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Warszawskiego, a dokładnie do jego rosarium, by w niesamowitej oprawie przypomnieć sobie kultowy różany zapach DiptyqueEau Capitale. Wąchaliśmy ten piękny szypr atakowani ze wszystkich stron przez róże! W czerwcu kwitną wszystkie ich gatunki. Opowiedziała nam o tym Katarzyna Bellingham – ogrodniczka i autorka, która opiekowała się kiedyś różami samego Księcia (a dziś Króla) Karola. Feeria kolorów, kształtów, faktur i oczywiście zapachów była oszałamiająca. Niesamowicie wysmakowane menu oferowało m.in. mini ptysie z kremem różanym, tartaletkę z różaną galaretką i lemoniadę z róż. Na koniec odbył się genialny pokaz florystyczny w wykonaniu Radka Berenta – współzałożyciela kultowego studia kwiatowego Kwiaty & Miut. Wyczarował on dla nas piękną różaną kompozycję w niebanalnej ceramice. Cudowna różoterapia, której nie ośmieliła się popsuć ani jedna kropla deszczu. Marka Nivea zaprosiła mnie z okazji premiery swojego nowego serum Luminous Skin Glow do muzeum, o istnieniu którego nie wiedziałem. Melt Museum zaprasza do świata immersyjnej sztuki i rozrywki. My mieliśmy przyjemność doświadczać tam glow na różnych poziomach, nawet w drinkach Cointreau, które było partnerem imprezy. A zestawy z nowym serum wyjmowaliśmy z Glow Pop Machine! No i w końcu event, na który czekałem od początku roku czyli gala finałowa konkursu Love Cosmetics Awards, w którym jestem jurorem. Pierwszy raz w nowym miejscu i to jakim!!! Podniebna przestrzeń LOOK UP idealnie zgrała się z błękitem tegorocznych statuetek (i naszych outfitów!). Na Warszawę spoglądaliśmy z góry, gratulowaliśmy wygranym markom i produktom, a odbierający nagrody przedstawiciele firm odpowiadali w bardzo ciekawy sposób na bardzo ciekawe pytania zadawane przez szefową naszego konkursu – Lidkę Lewandowską. Bardzo dużo z tej części się dowiedziałem o branży beauty, sporo więcej niż podczas oficjalnych prezentacji. A gdy słońce nad Warszawą zachodziło za horyzont, my odkorkowaliśmy szampany i zaczęliśmy nocną i mniej oficjalną część imprezy. Ale o tym, może kiedy indziej…A o tegorocznych  laureatach przeczytacie oczywiście na stronie konkursu.



ZABIEG

Fajnie jest dostać talon na masaż na urodziny w grudniu z bardzo długim terminem realizacji. Można wtedy zrelaksować się w jakiś upalny czerwcowy weekend na przykład. I ja tak właśnie uczyniłem realizując mój urodzinowy voucher w częstochowskim Jasmine Oriental Massage & Spa znajdującym się przy ul. Filomatów. Salon specjalizuje się w masażach orientalnych, ale oferuje także popularne masaże takie jak np. gorącymi kamieniami czy świecą. Ja zdecydowałem się na klasyczny masaż tajski, bo nigdy wcześniej mu się nie poddawałem. Jest to rodzaj głębokiego masażu ciała łączący elementy akupresury, jogi pasywnej i ajurwedy, mając na celu rozluźnienie mięśni, poprawę elastyczności i zakresu ruchu, a także przywrócenie równowagi energetycznej. Przy wykonywaniu masażu tajskiego terapeuta używa nie tylko dłoni, ale także łokci, przedramion, kolan i stóp, angażując całe ciało. Masaż odbywa się przez ubranie, a dokładniej przez luźny, wygodny i bardzo przyjemny strój wykonany z czegoś na kształt jedwabiu. Mój masaż trwał 90 minut i podczas tego czasu terapeutka skupiła się na wszystkich elementach ciała – od palców u stóp po masaż czubka głowy. Czułem się zrelaksowany, ale nie zasnąłem jak to często mi się na masażach zdarza, bo poziom stymulacji wybrałem jako średnio-wysoki. Co oznacza, że pani terapeutka wykonała naprawdę dobrą i ciężką robotę. Ale ja tak lubię. Mizianie kamykami i lanie wosku nie dla mnie. Polubiłem masaż tajski i na pewno na niego jeszcze wrócę. Częstochowski salon jest nieduży, ale bardzo czysty i estetyczny. W pokoju panuje półmrok i nie leci randomowa muzyka relaksacyjna z You Tube’a co tez jest dla mnie dużym plusem. Widzę, że Jasmine to sieć salonów, które można odwiedzić w różnych miastach na południu Polski. W swoim menu mają też masaż na 4 ręce. To musi być coś! Gdy tam wrócę zapytam o możliwość kupienia tego miękkiego szarego wdzianka (bluza i spodnie). Bardzo chciałbym mieć takie w domu do weekendowego chillowania.



ŚWIECA

W czerwcu paliłem już którąś z kolei świecę Etat Libre d’Orange i po raz kolejny się przekonałem o ich świetnej jakości. Należą raczej do świec o intensywnym aromacie i dość pokaźnej projekcji. Nigdy mnie jednak nie zmęczyły, ani nie wywołały bólu głowy. Świece odpowiadają perfumom marki (tym z kolekcji klasycznej i linii Orange Extraordinaire), mają pięknie zaprojektowane opakowania z metalowymi przykrywkami i pokaźne eleganckie pudełka. Moim wyborem na początek lata była świeca Exit the King. Zapach znam i uwielbiam od czasu gdy poznałem go w formie perfum. Teraz mogę się nim cieszyć również w domu. Exit the King to szyprowa róża z bardzo wyraźną czystą nutą mydlanej piany. Mamy tu więc i kwiatową świeżość i akord czystości i w końcu szyprowy ślad paczuli. Zapach przepięknie roznosi się w cieplejsze wieczory. Odświeża, dodaje letniej elegancji, ale nigdy nie odurza. Dla wielbicieli róż must-buy! I ten rewolucyjny slogan: Nothing Can Rule Us!


 

MIEJSCE

Wonderberry to miejsce nowe i nienowe. Jest najmłodszym dzieckiem rodziny niszowych perfumerii Mood Scent Bar, ale skupionym wyłącznie na pielęgnacji. Nazwę  Wonderberry (Solanum retroflexum) – czyli „cudowna jagoda” -  zaczerpnęło od owocu krzyżówki, a właściciele MSB postanowili z tego miejsca zrobić swoją własną kosmetologiczną krzyżówkę. Połączyli oferty kosmetyków luksusowych obecnych dotychczas w swoich perfumeriach, z nową nazwą i nowym wnętrzem. Znajdziecie tu starannie wyselekcjonowaną ofertę innowacyjnych kosmetyków do pielęgnacji twarzy, ciała i włosów dla kobiet i mężczyzn: kosmetyki anti-aging, naturalne formuły, kremy, esencje, olejki, mydła, szampony i suplementy. Kosmetyczną niszę reprezentują takie marki jak Susanne Kaufmann, Santa Maria Novella, La Fervance, Gezeiten, Pers, Melumé, Depuravita, In Fiore, Oribe, Couto i wielu innym. Mnie zachwyciły zmieniające swoją konsystencję przy aplikacji perfumowane masła do ciała marki Bienaimée, a wyszedłem z papierkami zapachowymi do spalania Santa Maria Novella. Aaaa spotkałem się tam z bardzo miłą i cierpliwą (tak, potrafię mieć dużo pytań) obsługą.

 

GDZIE TEGO SZUKAĆ:

Lorenzo Pazzaglia: House of Merlo

Essential Perfums: Galilu, House of Merlo, Impressium, Mood Scent Bar

Chronicles: Sopocki Styl, Lulua

Lancaster: Notino, Douglas, Sephora

Way to Glow: www.bytheray.com

Annabelle Minerals: www.annabelleminerals.com

Bondi Sands: Douglas

Cyrulicy: www.cyrulicy.pl

Lynvë: https://lynve.com/pl/

Chanel: Sephora i Douglas

Versace: Sephora i Douglas

Masaż: https://czestochowa.jasminespa.pl/

Etat Libre d’Orange: Sephora

Wonderberry: Warszawa, Tamka 34

 

 

 

 

 

 


*RECENZJA* - Versace Eros Najim

*RECENZJA* - Versace Eros Najim

*CO NOWEGO?* - Lipiec 2025

*CO NOWEGO?* - Lipiec 2025