ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

*RECENZJA* - Diptyque, Thé

*RECENZJA* - Diptyque, Thé

Lato wróciło, a ja przychodzę do Was z recenzją świecy! ‘Pogrzało!’ – ktoś powie. Niezupełnie…

 

O świecy i przesłodzeniach w zasadzie dziś będzie. Thé (po francusku herbata)to jedna z pierwszych trzech świec marki Diptyque jakie powstały w 1963 roku (na pięć lat przed ich pierwszymi perfumami). Jak łatwo obliczyć w tym roku te kultowe przedmioty pożądania z czarno białym owalem obchodzą swoje 60 lecie. Premierowe świecowe trio było pomysłem Jean-Claude’a Bullensa, który skomponował dla właścicieli marki trzy aromaty – głogu, cynamonu i herbaty właśnie. Ta ostatnia była jak na tamte czasy bardzo nowatorską nutą. I na nią właśnie postawiłem, zaraz po otwarciu warszawskiego butiku Diptyque w ubiegłym roku. Jak widać sporo mi zeszło zanim ją odpaliłem. Po prostu musiał nadejść jej czas. Teraz nieodmiennie będzie mi się kojarzyć z latem.

Byłem ciekaw jakie gusta mieli założyciele Diptyque wtedy na początku, w latach 60. Wiem, że gustowali w przyprawach i sympatia ta znajduje również swoje echo w świecy Thé. Jaka jest więc to herbata? Taka jakiej nigdy nie wąchałem! Zapomnijcie o leciutkich zielonych efemerydach. Zapomnijcie też o masala chai i matchy. Zdecydowanie zapomnijcie o przesłodzonych wytworach spod szyldu ‘ice tea’. Świeca Thé Diptyque zaczyna się bergamotkową świeżością, która mimowolnie narzuca skojarzenia z earl greyem. I rzeczywiście herbata w Thé to herbata czarna i gorzka, mocno palona, a nawet wędzona. Zupełnie niesłodka. A czym ją doprawiono? Chłodnymi, wytrawnymi przyprawami – mój nos wyraźnie czuje tu pieprz, kmin i kolendrę. W bazie zaś jest skórzanie. I jest to znowu skóra szorstka, wytrawna, sucha, żadne tam malinowe przymilaski. Charakter tej świecy nie jest łatwy i nie jest moim zdaniem dzisiejszy, ale w sumie tego się spodziewałem. Wprowadza fajny klimat, który jakimś cudem schładza i odświeża atmosferę wokół wprowadzając przy tym interesujący pikantny akcent. Thé to nie jest salon herbaciany w Londynie czy Paryżu. To sakwa z czarnymi wędzonymi liśćmi pod siodłem Uzbeka czy innego Kazacha przemierzającego bezkresne stepy na koniu.

Czemu uważam, że ta świeca pachnie niedzisiejszo? Bo dziś wszystko się dosładza! Żyjemy w jakiejś szalonej erze cukru. Dosładza się kawę i lemoniadę, perfumy pachną jak wata cukrowa, świece jak nigdy niekończące się toffi, a balsamy do ciała tonami świątecznych pierników. Cukier jest wszędzie, nawet w produktach, których nigdy nie podejrzewalibyście o słodkość. Wiem, bo ze względu na swoją dietę wczytuję się w etykiety.

Dziękuję, nie słodzę! Nigdy nie byłem fanem cukrzenia. Ani na talerzu, ani w perfumach, ani w życiu. Dlatego świeca Thé bardzo dobrze mi robi. Jeśli jednak wolicie aby było ‘słodko, ciepło i przyjemnie’, a przy tym nie tolerujecie zapachu kminu – nie jest ona z pewnością dla Was. Sięgnijcie wtedy po ich Ambre, Narguilé czy nawet Vetyver. 

P.S. Wczoraj w jednym z nowych praskich lokali udało mi się wynegocjować by do mrożonej zielonej herbaty nie dolewano mi syropu cukrowego. Da się? Da się!

A jak tam u Was ze słodzeniem?

Świeca Thé dostępna jest na wyłączność w butikach firmowych Diptyque, w Warszawie przy ul. Koszykowej 63

*RECENZJA* - Cadèle Paris, Rose Fatale

*RECENZJA* - Cadèle Paris, Rose Fatale

*TYDZIEŃ Z JEDNYM ZAPACHEM* - Terre d’Hermès

*TYDZIEŃ Z JEDNYM ZAPACHEM* - Terre d’Hermès