*KWESTIONARIUSZ CHARLIEGO* - Monika Orzechowska-Kossek
Monika Orzechowska-Kossek
Dziennikarka, wydawczyni i autorka popularnego bloga i profilu urodowego perfectbasic.pl. Współzałożycielka fundacji Jeszcze. Przenikliwy i wymagający nos oraz skóra, która nie boi się testować żadnych kosmetyków. Monika wspaniale pisze o zapachach. Jej cykl o klasykach lat 90 gdzie perfumy przedstawiała z perspektywy kulturowej, społecznej i ekonomicznej był dla mnie objawieniem. Sama mówi, że bardzo lubi wyszukiwać niedrogie zapachowe perełki i ma rzeczywiście do tego nosa. Na jej profilu znajdziecie mnóstwo zestawień bardzo dobrych zapachów, które nie nadszarpną Waszego budżetu. Zapachowy styl Moniki określiłbym jako klasyczny, niszowy z lekką nutką vintage co zresztą wynika również z jej odpowiedzi. Z Moniką łączy nas miłość do dwóch marek: Chanel i Diptyque. Kojarzę ją z jednej strony z barokowym Coromandelem, z drugiej z minimalistycznym Fleur de Peau. Podziwiam w jaki sposób pisze o zapachach i kosmetykach. Jej profil to nie wiecznie kręcąca się rolka, a prawdziwa skarbnica wiedzy. Gorąco polecam!
***
Twoimi pierwszymi poważnymi perfumami były…?
Moje pierwsze perfumy wcale nie były moje! To podkradzione Mamie Balmain Miss Balmain, zupełnie nie dla siedemnastolatki, były ciężkie, wyraziste i pełne charakteru, a jednak nie mogłam się od nich oderwać. To był zapach dorosłości, do której wtedy bardzo tęskniłam. Po kryjomu zabrałam je na wakacje i w dwa miesiące zużyłam całe. Szaleństwo! Do dziś współczuję mojemu ówczesnemu otoczeniu. Większość dziewczyn dezodoranty Limara a ja trudny szypr, aldehydy i skóra.
Pierwsze już legalne perfumy na własność to Estée Lauder Beautiful. Kiedy je dostałam, poczułam się naprawdę wyjątkowo. Były eleganckie, kobiece, subtelnie romantyczne i dawały mi wrażenie, że wkraczam w nowy etap. Do dziś mam do nich ogromny sentyment, choć już ich nie noszę. Za każdym razem, gdy gdzieś je poczuję, wracam myślami do tamtego czasu, do pierwszych zachwytów, eksperymentów z kobiecością i odkrywania magii, jaką potrafi mieć zapach. Zresztą klasyki Estée Lauder to do dziś moja słabość.
2. Co kochasz w perfumach
W tych, które kocham to, że są czymś więcej niż tylko zapachem, dla mnie to opowieści zamknięte w kroplach esencji. Każde z nich to wizja, emocja, obraz, który ktoś przełożył na język aromatów. Uwielbiam ten moment, kiedy pierwszy akord otwiera przede mną drzwi do czyjejś historii, a kolejne nuty odsłaniają coraz głębsze warstwy jak strony książki, które czyta się skórą, nie oczami
To że kodują wspomnienia, są ich nośnikiem. Jedna kropla potrafi przenieść mnie w czas i miejsce, o których dawno zapomniałam, do zdarzeń sprzed lat, atmosfery gabinetu Taty, czy intymniej, do dotyku czyjejś dłoni. Traktuję je jak małe kapsuły emocji. Nie noszę ich tylko na skórze, ale w sobie jak sekretny język, którym można opowiadać światu o swoim nastroju, pragnieniach, a czasem o tym, kim chcę być.
3. Co Cię denerwuje w perfumach?
A to się łączy z poprzednim pytaniem. Denerwuje mnie to, że często przestały być opowieścią. Zamiast wizji, pasji i sztuki coraz częściej dostajemy produkt przewidywalny, bezpieczny, stworzony z myślą o sprzedaży, a nie o emocjach. Jest ich tak wiele, że zaczynają się rozmywać w jedną masę; kolejne premiery przychodzą i odchodzą, a niewiele zostaje w pamięci.
Nie mam pretensji do reformulacji samych w sobie, rozumiem, że czasem są konieczne. Złości mnie jednak to, jak często robi się je bezrefleksyjnie, jak łatwo odbiera się duszę dawnym wielkim kreacjom.
Brakuje odwagi, ryzyka, chęci stworzenia czegoś, co poruszy naprawdę. Coraz mniej marek chce opowiadać historię zapachem, eksperymentować, mówić coś nowego. A przecież właśnie o to w perfumach chodzi, o emocje, wizje, o dżina zamkniętego w butelce…
4. Pierwsze miejsce, na które aplikujesz perfumy to…?
Zawsze zaczynam „po amerykańsku”, robię chmurę perfum i wchodzę w nią, jak w mgiełkę. To mój mały rytuał od lat, taki gest na bogato, ale nigdy bezrefleksyjnie. Lubię, kiedy zapach otula mnie całą, a nie tylko punktowo pachnie na skórze. Jednocześnie bardzo uważam, żeby nie męczyć swoim zapachem otoczenia, chcę, żeby był wyczuwalny, ale dyskretny.
Poza tym zawsze perfumuję nadgarstki. To dla mnie coś w rodzaju podpisu, gestu, który kończy cały rytuał. Lubię jak zapach rozwija się na tej delikatnej skórze, jak zmienia się z godziny na godzinę, odsłaniając kolejne akordy. To trochę jak słuchanie ulubionego kawałka w wersji live, za każdym razem trochę inaczej.
5. Twoje autorskie perfumy na pewno zawierałyby nutę…?
Na pewno zawierałyby paczulę, ziemistą, ciepłą, głęboką, taką, która nadaje zapachowi ciężar i tajemnicę. Do tego suszoną miętę herbacianą, lekko chłodną, suchą, niemal szeleszczącą w powietrzu, jak cienki pergamin. I wreszcie coś, czego od lat bezskutecznie szukam: zapach azjatyckiej pagody, takiej, jaką pamiętam z późnego dzieciństwa, z podróży po Azji z rodzicami. To wspomnienie jest bardzo realne: Pekin, ostatnie promienie popołudnia, pałac jak z Ostatniego Cesarza, z finałowej sceny, już trochę przykurzony, pełen ciszy i tajemnicy. Chciałabym zamknąć we flakonie patynę czasu, zapach drewna nasiąkniętego historią, kadzidła, kurzu i odległych wspomnień. To byłby zapach, który opowiada, który przenosi w inne miejsce, może nawet do innego życia…
6. Ostatnia perfumeryjna miłość?
Muszę przyznać, że dawno żadna premiera nie rozłożyła mnie na łopatki. Coraz trudniej o zapach, który naprawdę porusza, który zostaje pod skórą na długo. Ale jest coś, co ostatnio mnie ujęło: Echa Sadu Antka Sutkowskiego. Ma w sobie tę spokojną, subtelną poetyckość, której dziś tak brakuje w perfumiarstwie. Lubię jego intymność, sposób, w jaki zapach układa się blisko skóry, jak się zmienia w zależności od temperatury, jak wibruje. Nie jest to jeszcze wielka miłość, ale zdecydowanie coś, co chciałabym mieć na półce.
7. Gdy zapominasz się poperfumować…?
Czuję się naga i bezbronna. Jakbym zapomniała fragmentu siebie, swojej niewidzialnej tarczy. Na szczęście prawie zawsze mam przy sobie jakieś próbki, małe ampułki ratunku w torebce, w samochodzie czy w kieszeni kurtki.
8. Możesz otrzymać dożywotni zapas wszystkich perfum jednej marki. Którą wybierzesz?
Najprawdopodobniej Diptyque. Lubię ich konsekwencję, wyobraźnię i to, jak potrafią budować zapachowe światy, subtelne, ale pełne charakteru. Mają w sobie pewną francuską lekkość połączoną z intelektualną głębią, która zawsze do mnie przemawia.
A gdyby przyszło mi zostać z jednym jedynym zapachem do końca życia, bez wahania wybrałabym Coromandel od Chanel. To opowieść, w której jest miejsce na światło i cień, elegancję i miękkość, nostalgię i siłę. Coromandel otula jak luksusowy szal, w którym zawsze czuję się dobrze, niezależnie od pory roku, dnia czy nastroju.
9. Za jakim zapachem tęsknisz?
Tęsknię za wieloma zapachami, które dziś istnieją już tylko we wspomnieniach, ale bardziej za epoką niż fizycznie, bo wiele z nich mam w swojej kolekcji, jako świadectwa, bardziej jak relikwie niż perfumy do noszenia. Black Cashmere, Chaos, Le Feu, Theorema, pierwszy Angel, Le Basier du Dragon, Safari, Winter Delice, Belle de Minuit, dawny Sloń, Johji, pierwsza Mania Armaniego, Nu i wiele innych. Fragmenty minionej epoki perfumiarstwa, kiedy odwaga i wizja były ważniejsze niż targety sprzedażowe. To ten rodzaj tęsknoty, w której każdy flakon, który minął, staje się nieosiągalnym snem o tym co było, jak echo, którego już nie da się dogonić… A tak do noszenia to za Estee Lauder Youth Dew Amber Nude z czasów Toma Forda. To jeden z zapachów mojego życia, intymny, magnetyczny, idealnie wyważony. Mam resztkę i żałuję, że kiedyś nie zrobiłam większych zapasów…